- Ostatni mecz w ekstraklasie rozegrał pan we wrześniu 1997 roku. Coś się od tego czasu w lidze zmieniło?
- Nie zauważyłem większych zmian.
- A nie zrobiło się bardziej nerwowo?
- Jeśli gra się w grupie spadkowej, to na boisku musi czasami zaiskrzyć. Normalna sprawa.
- Jak w Radomsku spisał się piłkarz Zejer?
- O to trzeba zapytać trenera...
- ...jednak pytam pana.
- Odbieram mój kolejny debiut w Stomilu raczej pozytywnie.
- Wiemy, że mecz z Zagłębiem Lubin obejrzał pan z trybun stadionu przy al. Piłsudskiego. Pomyślał pan może wtedy, że przydałby się pan tej drużynie?
- Nie, wtedy jeszcze nie. Sprawa mojego przejścia do Stomilu wyniknęła po meczu ze Śląskiem Wrocław. Trenowaliśmy w poniedziałek z Polonią Lidzbark na obiekcie Stomilu. Po zajęciach poprosił mnie prezes Piotr Wieczorek i zaproponował powrót do klubu, a ja zaakceptowałem jego warunki.
- Przejdźmy do meczu w Radomsku. Siedział pan wygodnie na ławce rezerwowych, gdy gospodarze strzelali gola, którego za moment nie uznał sędzia. Co pan wtedy czuł?
- W pierwszej chwili mocno się zdenerwowałem, ale też momentalnie zauważyłem, że sędzia boczny trzyma stanowczo chorągiewkę w górze, sygnalizując spalonego. Trzymał twardo i główny musiał gwizdnąć.
- To był chyba decydujący moment meczu. Gdyby padł wtedy gol, losy spotkania byłyby przesądzone?
- Nie jestem tego taki pewny. Przecież we wcześniejszych dwóch spotkaniach drużyna przegrywała i zdołała się podnieść. Tak więc nic jeszcze nie było przesądzone.
- A co pan powie o sędziowaniu? Gospodarze po ostatnim gwizdku straszliwie pomstowali na arbitra.
- A dla mnie to była klasa. Nie ugiął się pod presją, chciałbym, żeby zawsze tak było.
- Kiedy w przeszłości grał pan w barwach Stomilu, kibice żartowali, że w trakcie meczu potrzebne są dwie piłki: jedna dla pana, a druga do gry. Jak jest teraz?
- Jakieś ciągotki do kółeczek jeszcze mi zostały. Z wiekiem jednak człowiek nabywa coraz większego doświadczenia i wie, że wszystko co robi na boisku, musi robić dla dobra drużyny.
- W Radomsku zagrał pan 18 minut, w tym czasie skrupulatni obserwatorzy doliczyli się trzech świetnych prostopadłych podań.
- Rzeczywiście, zagrałem trzy piękne piłki, jednak zabrakło po nich dokładnego ostatniego podania, które otworzyłoby drogę do bramki.
- Wygląda więc na to, że blisko pięcioletnia absencja w występach na najwyższym szczeblu polskiej piłki nie zrobiła panu krzywdy. Czy jest pan gotowy do gry od początku meczu?
- Nie wiem. Siądziemy z trenerem i przeanalizujemy mój występ w Radomsku. Wydaje mi się, że można chyba tego spróbować, bo mówić można dużo, a i tak liczy się tylko to, co na boisku.
- Czyli jest szansa, że wyjdzie pan w podstawowym składzie na trudny wyjazdowy mecz przeciwko Dyskobolii?
- A może lepiej wejść na boisko na podmęczonego rywala? Jeszcze raz mówię: pomyślimy z trenerem co jest lepsze.
- Sytuacja Stomilu nadal jest bardzo trudna...
- ...ale nie beznadziejna. Zespół nie przegrał sześciu kolejnych meczów, trzyma jakiś poziom, teraz wypadałoby zrobić krok do przodu i coś wygrać.
- Zwycięstwo w Grodzisku brzmi bardzo pięknie...
- Na pewno trzeba grać o zwycięstwo, bo w piłce tak już jest, że jak grasz na remis, to prawie zawsze przegrywasz. Tak więc powalczymy o zwycięstwo, a co z tego będzie, to się okaże.
Źródło: Gazeta Olsztyńska