Donatas Vencevičius nie jest już trenerem OKS 1945 Olsztyn. W jego miejsce klub ponownie zatrudnił Jerzego Budziłka. O tym wszystkim w wywiadzie dla Gazety Wyborczej mówi prezes klubu Grzegorz Koprucki
Dlaczego Vencevieius nie został ostatecznie szkoleniowcem OKS?
- Donatas musiał wrócić do domu z powodu bardzo ważnych spraw rodzinnych. Pożegnaliśmy się z nim i już nie wróci do Olsztyna. Zapraszając Donatasa do klubu, nie wiem, co sobie myślałem, że zrobimy tutaj Europę? Trener nie przyszedł dla pieniędzy, bo je posiada. Proszę sobie wyobrazić, że podczas sobotniego rozruchu zapytał się mnie, czy wszyscy zawodnicy są profesjonalistami. Niech to będzie kwintesencją tego wszystkiego. Jeśli chodzi o trenerów z Polski, to nie jest sztuką zatrudnić osobę zarabiającą ok. 5 tys. zł. Nie potrzebuję jednak trenera, który ani razu nie był na meczu rezerw czy juniorów. Nie zna ich możliwości. Jerzy Budziłek [koordynator ds. grup młodzieżowych - red.] jest naszym pracownikiem i zna klub od podszewki. Był w Stróżach i z Donatasem zgadzali się w jednym. Piłkarzom brakuje świeżości, trzeba koniecznie poprawić grę na bokach i w środku pola. Tylko powstaje pytanie, czy wszystkim zawodnikom na tym zależy?
Słyszę w pana głosie lekkie zniechęcenie. Z czego ono wynika...
- Bo powoli mam już wszystkiego dosyć. Proszę sobie wyobrazić, że od czasu kiedy jestem prezesem, schudłem osiem kilogramów. Pracujemy po 16 godzin dziennie, śpiąc jedynie osiem. Mówię tutaj także o Łukaszu Kościuczuku i Mietku Angielczyku [kierownik do spraw zabezpieczeń - red]. Nie może być tak, że Łukasz jest dyrektorem sportowym, księgowym i kadrowym. Ponadto dba o rezerwacje w hotelach, wyżywienie, odżywki itp. Co więcej, w podziękowaniu za moją pracę, nie zamierzam później czytać na forum, że przychodzę na stadion z bękartami, by się lansować. Weekend to jedyna okazja, żeby dłużej przebywać z dziećmi i się z nimi pobawić. Po drugie, ciągle słyszymy jedynie słowa krytyki. Zauważyłem, że te osoby, którym powinno zależeć na klubie, w ogóle nie interesują się sprawami olsztyńskiej piłki. W naszym mieście jest 20 tys. kibiców, tyle samo trenerów i osób zarządzających klubem. Jeśli mają ochotę nam pomóc, to serdecznie zapraszam, ale do tej pory nikt się do klubu nie zgłosił.
Na początku maja zaplanowano walne zgromadzenie. Zapadną ważne decyzje?
- Czasami tak się zastanawiam, czy to wszystko ma sens. Zbieramy dokumenty, które potrzebne są nam do powołania Sportowej Spółki Akcyjnej. Rozmawiamy z potencjalnymi sponsorami i chcemy przedłużyć dotychczasowe umowy. Jeśli chodzi o klub, to przede wszystkim musimy skoordynować niektóre działania. Nikt z zarządu oczywiście nie podaje się do dymisji i w dalszym ciągu chcemy walczyć o powrót Olsztyna na piłkarskie salony.
A jeśli chodzi o poziom sportowy OKS?
- Zespół gra słabiej, to prawda, ale zdobywamy punkty. Na początku sezonu było źle, że drużyna znajdowała się na dole tabeli. Gdy zajmowaliśmy pozycje w środkowej części tabeli, było gorzej. Kiedy mamy szanse na awans, jest już masakra. Po przegranej z Wieliczką rozpętała się afera o stan naszego boiska. Tylko czy ja bądź inni pracownicy klubu mają na to wpływ, choć jesteśmy z tego rozliczani. Chyba są w mieście osoby, które w końcu zdecydują się na budowę stadionu z prawdziwego zdarzenia. Kiedy przebywał u nas Donatas, stwierdził, że obiekt nie zmienił się od dziesięciu lat, kiedy grał tutaj jako piłkarz [w Polsce występował w Polonii Warszawa i Górniku Łęczna - red.]. Tylko że Europa poszła znacznie do przodu, a u nas powoli wszystko nabiera charakteru skansenu. Z uporem maniaka twierdzę, że zespół do awansu musimy najpierw solidnie przygotować. Apeluję tylko o jedno - szanujmy się nawzajem i zajmijmy się sprawami naprawdę ważnymi.