Przy okazji III Memoriału Andrzeja Biedrzyckiego przeprowadziliśmy krótką rozmowę z obrońcą Arturem Januszewskim, który w Stomilu grał w latach 1998 - 2002.
Rozmawiamy podczas III Memoriału Andrzeja Biedrzyckiego. Trwa właśnie rywalizacja piłkarska na boisku. Chyba lepiej nie można wspominać "Biedrzy".
- To naturalne, że tak koledzy do wspominają, właśnie przez grę. Andrzej zmarł na boisku, te rzeczy strasznie się łączą, więc po co je rozłączać.
Frekwencja dopisuje. Zgłosiło się dziesięć zespołów, a organizatorzy musieli odmawiać chętnym gry.
- Jestem pierwszy raz na Memoriale i jestem zaskoczony przebiegiem i rywalizacją. Jest sporo zawodników, z którymi się znam z boiska. Skoro jest takie duże zainteresowanie to fajnie by było przenieść to na Stomil i rozgrywać przy al. Piłsudskiego 69a.
Jak pan wspomina Andrzeja?
- Ciężko go wspominać skoro to był pomocny facet. Dla niego drugim domem był Stomil i żył tym klubem cały czas. Graliśmy razem przez 4,5 roku. On jako kapitan tworzył rodzinę w Stomilu, scalał wszystkie grupy, które powstawały w szatni. Ja byłem młodym zawodnikiem, ale Andrzej wprowadził mnie do szatni. Pamiętam jeszcze jak Wiktor był małym chłopcem i na rękach wchodził do szatni po wygranych spotkaniach.
Stomil to najlepszy okres gry w karierze Artura Januszewskiego?
- Był jeszcze lepszy, ale ja bardzo dobrze wspominam Stomil. Atmosfera była znakomita, szatnia trzymała się razem, było czasami ciężko i biednie, ale szliśmy do przodu. Nikt nie miał do siebie pretensji. Jechaliśmy na jednym wózku i ciągnęliśmy go w jedną stronę, to było zresztą widać na boisku. Szkoda, że skończyło się to spadkiem, ale to wynikało z kłopotów organizacyjnych klubu, niż tego co działo się na boisku.
Co jeszcze najbardziej zapamiętał pan z okresu gry w Stomilu?
- Wsparcie kibiców, które jest atutem klubu cały czas. Fajnie jakby powstał stadion z prawdziwego zdarzenia. Wiem, że w Stomilu się poprawia i wierzę, że przy solidnych podstawach klub zaatakuje Ekstraklasę, gdzie powinien być. W miarę możliwości śledzę co się dzieje w drużynie, tym bardziej teraz, kiedy trenerem jest mój kolega z boiska Piotrek Zajączkowski. Gramy też ze sobą sparingi, tzn. ze Zniczem Pruszków. Z sentymentu także sprawdzam co się dzieje. Wiosną zaprzeczyli utartym schematom, że bez przygotowań nie można się utrzymać. Tak się stało, bo trener był miejscowy i znał reali plus kilku zawodników, którzy są długo związani z klubem. Utożsamiają się z klubem, nie było piłkarzy z zewnątrz, którzy odwalali pańszczyznę. Jest spadek to się zabierają i jadą dalej.
Czym zajmuje się teraz Artur Januszewski?
- Pracuję z młodzieżą w Pruszkowie i uczę wychowania fizycznego w szkole.
Obiło mi się o uszy, że miał pan kiedyś wrócić do Stomilu w innej roli?
- Ja nic o tym nie wiem. Może były kiedyś takie przymiarki. Olsztyn to fajne miasto z bardzo dużą ilością zieleni i jezior tworzych specyficzny klimat w którym spędziłem prawie 6 lat, wcześniej grając w Warmii.
A do tego powoli w Olsztynie robi się normalna atmosfera do futbolu.
- Trzeba uważać, żeby na normalność nie zgubiła i nikogo nie rozleniwiła. Fajnie wiosna wyglądała i fajnie by było zrobić krok do przodu, rozwijać zespół. Przy dobrej pracy, łucie szczęścia na początku, zakotwiczyć w górnej części tabeli. Nie zawsze faworyci kończą na tych miejscach, które sobie zakładają. Popatrzmy na GKS Katowice, który miał walczyć o awans, a spadł do II ligi. "Czarne konie" mogą wystrzelić. Wszystko się może zdarzyć, bo to jest piłka. Futbol wymyka się z racjonalnych spostrzeżeń i ocen. Można w jednym klubie robić pracę, która przynosi sukces, a w drugim będzie odwrotnie. W piłkę gra się głową. Jeżeli zespół dźwignie presję, złapie zrozumienie, to może być bardzo dobrze. Zespół musi umieć radzić sobie z presją. Zna swoje możliwości, podchodzi z szacunkiem do przeciwnika, a jednocześnie wierzy w zwycięstwo.
02.07.19 10:33 Lejtnant
Andrzej Biedrzycki zmarł w szpitalu, nie na boisku.