Zimowa przerwa rzadko przebiegała w Stomilu w spokojnej atmosferze. Podobnie było podczas sezonu 1997/1998. Tradycyjnie drużynę musiał opuścić wiodący piłkarz, tym razem był nim Arkadiusz Klimek. Nie był on może jakimś genialnym snajperem, ale pewną jakość swą grą gwarantował.
Ponadto tuż przed startem ligi kontuzję odniósł, podstawowy bramkarz Sylwester Wyłupski. Coraz częściej słychać było o nie najlepszej kondycji finansowej klubu z Olsztyna i wielu widziało w nim jednego z kandydatów do opuszczenia pierwszej ligi. Trener Mieczysław Broniszewski i działacze musieli uzupełnić braki kadrowe, by serial pod tytułem "Ekstraklasa w Olsztynie" ciągle trwał.
Potencjalnych wzmocnień szukano głównie w niższych klasach rozgrywkowych. Młodzi i nieznani jeszcze zawodnicy jak Artur Januszewski, Dariusz Preis, Piotr Orliński czy Maciej Dołęga, mieli zapewnić skuteczną walkę o utrzymanie w Ekstraklasie. Jedynym bardziej doświadczonym, ale ciągle młodym piłkarzem, który zasilił kadrę trenera Broniszewskiego był Bartosz Jurkowski. Pochodzący z Białegostoku obrońca występował już w Stomilu w latach 1994/1995. Następnie bronił barw iławskiego Jezioraka i Amici Wronki, jednak jego kariera nie rozwijała się tak jak oczekiwał, dlatego zamienił ławkę we Wronkach na pierwszy skład w Olsztynie.
Problemem była ciągle obsada pozycji bramkarza. W pierwszych dwóch, wiosennych meczach, szansę gry otrzymał 20-letni Zbigniew Małkowski. Niestety oba spotkanie zakończyły się porażkami OKS-u. Nie było w nich winy młodego zawodnika jednak ciągle szukano kogoś z większym ograniem i doświadczeniem. Pomoc przyszła z ulicy Sybiraków, gdzie w barwach olsztyńskiej Warmii do drugoligowego sezonu przygotowywał się były reprezentant kraju, wychowanek Stomilu Jarosław Bako. Wobec problemów Stomilu kandydatura Baki wydawała się doskonałym rozwiązaniem. Doświadczony bramkarz,już w pierwszym spotkaniu po powrocie do Stomilu, przyniósł szczęście swojemu nowemu-staremu klubowi, gdyż olsztynianie wywieźli trzy punkty z Grodziska Wielkopolskiego.
Wygrana poprawiła trochę nastroje panujące wokół klubu i pozwalała uwierzyć, że przebudowany OKS nie będzie tylko chłopcem do bicia. Kolejnym spotkaniem był pojedynek ze szczecińską Pogonią w Olsztynie. Klub ze Szczecina, tak jak nasz, targany był kłopotami organizacyjnymi. Brak porządnego stadionu (niestety i tak w Szczecinie był i jest lepszy niż w Olsztynie) transfery z klubu i niechęć śląskich klubów, które nie lubiły długich wyjazdów na północ naszego kraju. Ciężko było wskazać faworyta, jednak w Olsztynie liczyliśmy na trzy punkty, gdyż takie mecze trzeba wygrywać, by zostać w lidze.
7000 osób na trybunach ciągle zawyżało ligową średnią. Cztery miesiące bez piłki sprawiły, że kibice zatęsknili za ligą. W pierwszym składzie mogli oni oglądać, aż pięciu zawodników, którzy jesienią grali w innych klubach, jednak to nie nowi zawodnicy tego dnia rozdawali karty.
Bohaterem dnia był Rafał Kaczmarczyk. Strzelił bramkę, przy drugiej miał znaczny udział, poza tym umiejętnie kreował grę gospodarzy. Gdy po 16 minutach wynik na tablicy świetlnej wskazywał Stomil 2, goście 0, zastanawiano się czy nie skończy się pogromem. Jednak nasi piłkarze nigdy nie lubili dobijać przeciwnika. Zamiast kolejnych goli, były zmarnowane szanse i samozadowolenie z wyniku. Gdy na około kwadrans przed zakończeniem spotkania, Olgierd Moskalewicz z karnego pokonał Bakę, zaczęło się robić nerwowo. Całe szczęście,że szczecinianie nie byli zbyt mocni tego dnia i wynik nie uległ już zmianie.
Ciekawy byłem postawy naszego bramkarza i się nie zawiodłem. Mimo, że najlepsze lata były już za nim, ciągle jak na polską ligę, był to solidny fachowiec. Orliński, Preis, Januszewski może nie byli pierwszoplanowymi postaciami meczu jednak poziomu na pewno nie zaniżyli. Trzy punkty zostały w Olsztynie , a ja wraz z innymi kibicami, mocniej uwierzyłem w to, że OKS nigdy nie spadnie.
Cdn.
Łukasz Żukowski