Nie brakowało dramaturgii w środowym meczu rozgrywanym w Olsztynie. Kibice nielicznie zgromadzeni przy alei Piłsudskiego z pewnością opuszczali trybuny z rumieńcami na twarzy
Już w drugiej minucie olsztyńscy fani przedwcześnie zerwali się z miejsc. Krzyżowe podanie od obrońcy przyjął Grzegorz Piesio, wrzucił na ósmy metr, gdzie przeszkadzali sobie Daniel Michałowski i Paweł Łukasik, w końcu do piłki dopadł napastnik OKS-u, po którego strzale futbolówka wylądowała na poprzeczce bramki KSZO. Podrażnieni tą sytuacją goście przystąpili do ataku, ale uderzenie Adriana Frańczaka było i anemiczne, i niecelne. Lepiej spisał się po chwili, gdy jego strzał zmierzający w okienko z trudem wybił Daniel Iwanowski. To bramkarz OKS-u był bohaterem pierwszej połowy, gdyż bronił w fantastyczny sposób. Na jego pozytywną ocenę składają się także pewnie wyłapywane dośrodkowania. Iwanowski popełnił tylko jeden błąd, wypluwając piłkę po dośrodkowaniu, jednak dosłownie pół sekundy przed jego interwencją zza chmur wyjrzało oślepiające słońce. Przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę OKS 1945 miał jeszcze dwie dogodne okazje do zdobycia gola. Raz Piesio z całej siły wstrzelił piłkę w pole bramkowe, jednak żaden zawodnik nie odczytał jego zamiarów i nie skierował futbolówki do bramki. Później dośrodkowanej piłki z pięciu metrów Paweł Alancewicz nie potrafił strącić tak, by ta znalazła się za linią bramkową. Gra OKS-u szczególnie w środku pola wyglądała dość blado. Zbyt duża ilość strat nawet na własnej połowie powodowała groźne kontry. KSZO było dobrze zorganizowane w obronie oraz opanowało środek pola. Warto jeszcze odnotować słabą grę Łukasza Suchockiego, który nie potrafił wykorzystać swojego największego atutu - szybkości, gdyż niemal w każdej sytuacji odbijał się od stopera drużyny gości. Jeden obrazek z pewnością utknie w pamięci niektórych, gdy po kolejnej zmarnowanej akcji aż z niedowierzania złapał się za głowę.
W drugiej połowie gra się nie zmieniła, KSZO nadal atakowało, a OKS liczył głównie na kontry i indywidualne oraz przypadkowe zagrania. Ale to goście mogli prowadzić, gdyby w 46. minucie Kelechi Zeal Iheanacho trafił czysto w piłkę i pokonał Iwanowskiego. Ale skuteczność Nigeryjczyka nie powalała na kolana być może dlatego, że występował przeciwko byłemu klubowi. Trzeba przyznać, że Wiesław Wojno i Andrzej Nakielski, przeprowadzając zmiany, ożywili nieco grę. Wprowadzony Mieczysław Sikora uciekł obrońcom i przy asyście Sebastiana Spychały o mały włos pokonał w sytuacji sam na sam Iwanowskiego, jednak i tym razem górą był bramkarz. Napastnik KSZO miał jeszcze jedną sytuację, ale piłka po jego strzale głową wylądowała daleko za bramką gospodarzy. W końcu jednak zagapiła się olsztyńska defensywa, która w 80. minucie nie przecięła prostopadłej piłki i nie złapała na spalonego napastnika gości, który dograł na piąty metr do Kelechiego Iheanacho, a ten oddał chyba jedyny celny strzał w meczu, ale za to do pustej bramki. W międzyczasie wiele działo się po drugiej stronie boiska. Dwukrotnie z narożnika boiska uderzał Łukasik: raz po krótko rozegranym rzucie rożnym trafił w słupek, a po chwili zmusił do trudnej interwencji Rafała Kwapisza. Sytuację jeden na jeden zmarnował Grzegorz Lech, który uderzył zbyt lekko i prosto w bramkarza gości. Gdy już nie trzeba było bronić wyniku, OKS rzucił się do ataku. W 83. minucie rajd prawym skrzydłem przeprowadził Radosław Stefanowicz, wrzucił futbolówkę wprost na głowę wprowadzonego wcześniej Mateusza Różowicza, który z trzech metrów skierował ją do siatki. Piłkarze natychmiastowo posłuchali się kibiców oczekujących pójścia za ciosem i zdobycia kolejnego gola. KSZO postawiło wszystko na jedną kartę i zbyt mocno się odsłoniło, co pozwoliło zabłysnąć rezerwowym: Łukaszowi Wróblewskiemu i Mateuszowi Różowiczowi. Były gracz Olimpii Elbląg miał dużo swobody w bocznym sektorze boiska, więc dośrodkował lewą nogą, a niemalże z linii bramkowej piłkę do siatki wepchnął Mateusz Różowicz, który zdobył swojego trzeciego gola w tym sezonie. Jeszcze przed ostatnim gwizdkiem groźnie atakowało KSZO, ale wszystkie akcje przerywał rozgrywający chyba mecz życia Iwanowski. Jedna z kontr OKS-u także mogła zakończyć się bramką, gdy trójką na osamotnionego obrońcę wychodzili olsztyńscy zawodnicy, ale w kluczowym dla akcji momencie Różowicz potknął się na piłce.
Kibice docenili charakter zespołu, na stojąco dziękując mu za pozytywne emocje. Po tym pięknym zwycięstwie najprawdopodobniej z posadą trenera pożegna się nie przegrany Wiesław Wojno, a tryumfujący Andrzej Nakielski.
Autor: kom