Prezentujemy rozmowę z byłym zawodnikiem Stomilu Olsztyn Marcinem Kaczmarkiem, która ukazała się w marcu 2003 roku w "Gazecie Olsztyńskiej".
Ma pan na koncie blisko sto meczów rozegranych w pierwszej lidze, czy można pana uznać za doświadczonego piłkarza. Czy pana zdaniem jest szansa na uratowanie w Olsztynie drugiej ligi?
- Z czystej ciekawości zrobiłem sobie rachunek. Wziąłem tabelę i terminarz. Wyszło mi, że do utrzymania potrzebujemy 44 punktów. Mamy 15, więc rachunek jest prosty, trzeba wygrać 10 meczów.
Nie brzmi to zbyto optymistycznie...
- Widać wyraźnie, jakie to szalenie trudne zadanie.
Może więc ktoś powinien głośno powiedzieć: nie szarpmy się, nie mówmy o utrzymaniu w drugiej lidze, bo w tych warunkach jest to nierealne?
- Nie jestem nieupoważniony do wyciągania takich wniosków, nie taka jest moja rola w tym klubie. Ale oczywiście można głośno zadawać pytanie czy nas stać na skuteczną walkę o utrzymanie. I przypomnieć, że zespół praktycznie nie przygotowywał się do sezonu, że nie było czasu na budowanie. Dopiero teraz tak na dobrą sprawę coś się kształtuje.
Podobno w Polkowicach graliście całkiem nieźle?
- Nie mogę tak powiedzieć, bo już dziecko z podstawówki wie, że jak się przegrywa 0:4, to nie gra się dobrze. Ale o wycinkach dobrej gry możemy mówić, choćby o 20 pierwszych minutach, do momenty, kiedy Tomasz Moskal strzelił nam gola głową po rzucie wolnym.
No właśnie, jak to się dzieje, że mówicie o takim zagrożeniu na odprawie, a potem przychodzi mecz i gość strzela wam bramkę?
- W lidze angielskiej gra napastnik Thierry Henry, wszyscy wiedzą, żę jest szybki i że ma taki i taki zwód. A on co sezon strzela 30 bramek. Jak to się dzieje?
Wiceprezes klubu Józef Łobocki twierdzi, że kluczowy dla dalszych losów drużyny będzie mecz z Ceramiką. Tymczasem wiadomo, że nie zagra Adam Cieśliński, że kontuzję ma Maciej Wojtaś (naciągnął mięśnie łydki). Czy cokolwiek przemawia za wami?
- Nie mamy innego wyjścia, jak w każdym meczu grać o zwycięstwo. Wyjść i grać, przede wszystkim dla własnej satysfakcji bycia lepszym od rywala. Nie namówi mnie pan jednak na obietnicę zwycięstwa, bo byłbym nieuczciwy.
A jak z pańskim zdrowiem? Achillesy już nie dokuczają?
- W Polkowicach miałem swój malutki sukces, bo pierwszy raz od dwóch lat znów zagrałęm w meczu lgowym i mam świadomość, że nie wyglądało to najgorzej. To jest duży napęd do pracy.
I do tego, żeby wreszcie zagrać w drużynie prowadzonej przez pańskiego ojca Bogusława?
- To akurat już ze mną, bo debiutowałem w drugiej lidze w Lechii Gdańsk, którą wtedy trenował ojciec.
A widzi się pan czasami oczyma wyobraźni w Dyskobolii, którą aktualnie prowadzi Bogusław Kaczmarek.
- Generalnie relacje ojciec-trener i syn-zawodnik są dość trudne. W tej chwili na pewno nie, bo z pewnością jeszcze mi paru rzeczy brakuje. Ale oczywiście Dyskobolia to aktualnie mój ulubiony zespół pierwszoligowy, trzymam za niego kciuki. Ciszę się, że ojciec może wreszcie pracować w komfortowych warunkach i walczyć o europejskie puchary, bo pracował na to przez wiele lat.