Znów nietęgie miny mieli wszyscy sympatycy olsztyńskiego zespołu, którzy dotrwali do zakończenia drugiej połowy, a tych charakteryzować może nawet nie wierność czy lojalność, ale wręcz masochizm, bo aby oglądać takie rzeczy, trzeba być człowiekiem naprawdę wyrozumiałym.
Ale warto zacząć od początku. I tak też zaczęli piłkarze, którzy próbowali strzelić bramkę uderzeniami zza pola karnego, ale Łukasz Wróblewski czy Kamil Graczyk nie mieli tyle siły, by trafić do siatki. Na nic zdały się ataki OKS-u, bo już w trzeciej minucie Marcin Grabowski nie przeciął prostopadłego podania do Krzysztofa Rusinka i w dodatku nie zdążył nawet ruszyć w pościg za napastnikiem Kotwicy, a w okamgnieniu piłka znalazła się w samym okienku bramki Daniela Iwanowskiego. Przez pierwszy kwadrans wszyscy zawodnicy grali poprawnie, można by rzec, że nawet dobrze (może za wyjątkiem Grabowskiego), ale skuteczność pokazała Kotwica, mając dwie sytuacje i dwie wykorzystując. W 17. minucie fatalny błąd przed polem karnym Sebastiana Spychały wykorzystał Filip Marciniak, nie dając szans nieprzygotowanemu do interwencji Iwanowskiemu. W pierwszej połowie okazje w karygodny sposób marnowali Przemysław Płoszczuk czy Mateusz Różowicz. Szczególnie nie popisał się ten drugi, bo dostał piłkę od Płoszczuka kilka metrów przed bramką, uderzył co prawda w okienko, ale tak lekko, że bramkarz rywali wybił piłkę na rzut rożny.
Mimo że do przerwy było 0:2, to pierwsza połowa była znacznie lepsza od drugiej, w której nic ciekawego się nie działo, no chyba że wspomnimy o wielokrotnym ratowaniu nam skóry przez naszego golkipera będącego w wybornej formie. Drugie 45 minut nie przyniosło żadnych zmian w grze, kolejne okazje marnowali Ł.Wróblewski czy Płoszczuk, Kotwica grała składniej, lepiej taktycznie oraz - co najważniejsze - szybciej, bo z pierwszej piłki. Druga połowa meczu była dla kibiców jak marna przerwa na papierosa w czasie godzin pracy. Kibice zbulwersowani kiepską postawą zawodników niejednokrotnie dali upust swojej dezaprobacie, wygwizdując zawodników po ich wyjątkowo kiepskich zagraniach. Brawa otrzymał za to sędzia, pokazawszy Płoszczukowi drugą żółtą kartkę za głupi faul w środku boiska. Minutę przed końcem spotkania Kotwica zdobyła trzecią bramkę, gdy po dośrodkowaniu z linii bramkowej piłkę głową do bramki skierował Paweł Grocholski, urywając się z krycia - a jakże! - Grabowskiemu...
Autor: kom