Sylwester Wyłupski - wielki pechowiec. Prawidłowe skojarzenie?
Czy ja wiem? Jak jeszcze człowiek grał w piłkę, to wychodził, żeby wygrywać, a kontuzje są wkalkulowane w ten sport. No, stało się tak, jak się stało. Złapałem poważną kontuzję w meczu z ŁKS-em. Była ostatnia minuta, Boguś Wyparło wszedł w nasze pole karne, wpadł na mnie... Strzeliły mi więzadła. Tak to się poukładało...
Pamięta Pan dokładną datę tego meczu?
Tak, to było 31 sierpnia 1997 roku. Takich dat się nie zapomina. Po pierwszej kontuzji miałem chwilę zwątpienia. Ale mocno wspierała mnie moja żona, wtedy jeszcze narzeczona. Świętej pamięci Jacek Płuciennik (piłkarz Stomilu, który zginął w wypadku samochodowym - red.) też bardzo mi pomagał przez to przejść. I już myślałem, że będzie dobrze. Rok później, podczas treningu, poszły mi więzadła w drugim kolanie.
Myśli Pan czasami, co by było gdyby?
Na pewno. Ale nie wracam do tego z jakimiś pretensjami. Widocznie tak miało być.
I to nie jest tak, że ogląda Pan mecz Ligi Mistrzów i myśli: kurde, mogłem zrobić karierę na miarę Dudka.
Nie podchodzę tak do tego. Co ma być, to będzie, człowiek nie ma na to wpływu. Taki jest los. Nie będę siedział teraz i się rozczulał nad tym, co było.
Jest Pan spełniony? Czuje się Pan szczęśliwym człowiekiem?
Oczywiście! Mam wspaniałą rodzinę - żonę Karolinę i sześcioletnią córeczkę Laurę. Żona pracuje w przedszkolu, ja w szkole.
Dlaczego piłka przestała sprawiać Panu przyjemność?
Ze względu na całą otoczkę, wandalizm kibiców, działaczy, którzy kręcili się, kręcą i będą się kręcić przy piłce tylko w jednym celu. Kilkanaście lat grałem w piłkę i widziałem naprawdę mnóstwo dziwnych rzeczy, które mi się nie podobały.
Rozumiem, że jak słyszy Pan teraz, że zatrzymali tego, zarzuty ma tamten...
...to nie jestem w ogóle zdziwiony. Uważam, że i tak za mało działaczy usłyszało, przynajmniej na razie, zarzuty.
Można powiedzieć, że Stomil Olsztyn spadł z I ligi właśnie przez pozasportowe układy?
Nie chciałbym tego w ten sposób oceniać. Ale na pewno przez Stomil przewinęło się mnóstwo ludzi, którzy przyszli tutaj tylko i wyłącznie po to, żeby zarobić, a nie pomóc.
Są tacy ludzie z czasów Stomilu, którym nie podałby Pan ręki?
Jest jeden, który nawet jest w tej chwili, ale wtedy, jak ja grałem, go nie było. Przejechałem się na nim. Dowiedziałem się pokątnie, co ten gość mi zrobił i ręki bym mu nie podał. A on działa w tej chwili w Stomilu.
Chyba w OKS-ie 1945 Olsztyn?
Przepraszam. Niestety, w OKS-ie.
Nazwa się Panu nie podoba?
Nie podoba. Klub powinien być utożsamiany z jakąś nazwą. A ta nazwa to jakiś dziwny twór.
A co ten człowiek, który jest teraz w OKS-ie, Panu zrobił?
Opowiada różne rzeczy. Gdybym coś takiego zrobił, mógłby sobie mówić.
Handlowanie?
Dokładnie!
A grał Pan kiedyś w ustawionym meczu?
Miałem podejrzenia przed meczem, ale wyniki się nie sprawdzały. Takie domniemania można mieć często, bo ktoś do ciebie zadzwoni i powie: Sylwek, uważaj, bo kręcą. W pewnym momencie miałem tego dość. Mogłem pograć jeszcze w 2004 roku, w drugiej lidze w KSZO-kach (KSZO Ostrowiec Świętokrzyski - red.), ale powiedziałem sobie: Sylwek, po co ci to? Rodzina tutaj, dziecko jest, Karolina do pracy poszła. A ja daleko od domu. Zrezygnowałem z gry. Posiedziałem dwa tygodnie w domu i zaczęło mnie nosić. Poszedłem do urzędu pracy. Złożyłem papiery, że poszukuję pracy i na drugi dzień dyrekcja szkoły w Łęgajnach do mnie zadzwoniła.
Uczniowie pytają się o Pańską karierę? Wiedzą, że Pan grał?
Tak. Pytają mnie, czy też będą mieli szansę gry w pierwszej lidze. Będę się starał im pomóc. Oddałem po dwóch latach jednego chłopaka do kadry województwa, drugi jest w OKS-ie bramkarzem. Tych talentów nawet w malutkich szkołach jest bardzo dużo. Wystarczy tych maluchów pokierować. Ale w piłce trzeba mieć też fart. Ilu chłopców, którzy mają talent, marnuje się po czwartych, trzecich ligach. A z drugiej strony, jak człowiek patrzy i widzi, kto występuje teraz w pierwszej lidze, to ręce opadają.
A nie myśli Pan, żeby zostać grającym trenerem i stanąć między słupkami? Nie zalewa Pan krew, jak Wasz bramkarz puszcza strzał, który Panu wydaje się łatwy do obrony?
Nie podchodzę do tego w ten sposób. Dla mnie coś jest skończone. Kiedyś ktoś mi powiedział, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie posłuchałem. Chciałem wrócić i pomóc.
A na mecze OKS-u Pan chodzi?
Rzadko. Chyba że przyjeżdża jakiś kolega z innej drużyny. To wtedy tak, żeby się spotkać.
A co Pan czuje, widząc ten popadający w ruinę stadion?
Jest przygnębienie. Smutek. Czasami aż się łezka w oku zakręci, jak się wspomni dawne czasy. Wypełniony kibicami stadion, na którym potrafiliśmy wygrywać z takimi drużynami jak Widzew.
Który z klubów, w których Pan grał, wspomina Pan najcieplej?
Mimo wszystko Stomil. Byłem tutaj najdłużej. Te tłumy na meczach robiły wrażenie. Chociaż wspaniałych i świetnie zorganizowanych kibiców ma też Arka Gdynia.
Źródło: Gazeta Olsztyńska