Artykuł

Olsztyn - 05 marzec 2009r.

Zbigniew Małkowski

05.03.09 17:13   -   0  

Jestem ambitnym człowiekiem i mnie interesuje awans do pierszwej ligi - zapowiada Zbigniew Małkowski

— Kiedy jesienią ubiegłego roku rozwiązywał pan kontrakt ze szkockim Hibernianem Edynburg i decydował się na powrót do Polski, to raczej nie z myślą o kontynuowaniu kariery w drugoligowym klubie w Olsztynie?
— Zgadza się, liczyłem na to, że zakotwiczę w wyższej lidze. Życie pisze jednak przeróżne scenariusze i jestem jednak w domu, w OKS 1945.

— W pewnym momencie wyglądało na to, że wyląduje pan w Wiśle Kraków. Tymczasem okazuje się, że Wisła dała panu, w pewnym sensie, pocałunek śmierci.
— Wisła długo szukała bramkarza i długo głośno o tym mówiła. Gdyby przyjąć wersję z „pocałunkiem śmierci", to takich pocałunków wiślacy rozdali od jesieni mnóstwo, testując kilkunastu bramkarzy. Trudno mi po wiedzieć, co w krakowskiej trawie piszczy. Może szefowie klubu chcieli wywrzeć presję na Mariusza Pawełka? A może, co pokazuje transfer Clebera do Tereka Groźnego czy podpisanie przez Wisłę umowy z młodym bramkarzem z Olsztyna (18-letni Filip Kurto — red.), krakowski klub trochę zmienia taktykę? Niespecjalnie mnie to już interesuje.

— A inne kluby z ekstraklasy? Były jakieś oferty?
— Luźnego gadania było mnóstwo, konkretów brakowało. Gdy tak patrzę teraz na to chłodnym okiem, to dochodzę do wniosku, że w tym okienku odbywały się bardziej gry taktyczne niż prawdziwe ruchy transferowe. Popatrzmy zresztą na fakty, a te są takie, że praktycznie żaden klub nie pozyskał bramkarza. A przecież mówiło się o tym, że zawodników na tę pozycję chce Śląsk Wrocław, GKS Bełchatów, LKS Łódź, Wisła...

— A w I lidze grać pan nie chciał...
— Oferty były, ale... bez przesady. Nie samą piłką człowiek żyje. Jest też rodzina, są inne wartości w życiu człowieka. Wychowujemy z Agnieszką dwójkę małych dzieci, które potrzebują opieki. Kilkumiesięczny Sebastianek, wcześniak, miał ostatnio zapalenie płuc, przeleżał dwa tygodnie w szpitalu, a ja mogłem z nim być. Wyszło na to, że decydując się na grę w domu zrobiłem dobry krok w życiu.

— Wraca pan do Olsztyna po ośmiu latach zagranicznych wojaży. Jakie to były czasy?
— To było osiem lat nauki. Wielkiej. W kwestiach mentalności, języków, przeróżnych stylów gry, metod treningowych... Przywiozłem wielki kapitał.

— Jakieś przykłady?
— W Holandii istnieje przekonanie, zresztą absolutnie słuszne, że jak ty grasz piłką, to przeciwnik za nią biega. Z kolei w Szkocji mówią, że jak nie za bardzo umiesz grać w piłkę, to przynajmniej musisz umieć za nią biegać. Różnice między tymi ligami jeszcze kilka lat temu były spore, teraz są już o wiele mniejsze.

— Z jakimi najsłodszymi wspomnieniami wraca pan do kraju?
— Na pewno ogromną satysfakcję przyniosły mi dwa awanse do ekstraklasy: w Holandii z Excelsiorem Rotterdam i w Szkocji z FC Gretna. A osobiste? W Excelsiorze byłem kapitanem zespołu, w Szkocji grałem kilka wspaniałych meczów. Wygraliśmy na przykład z Hibernianem, po 10 latach przerwy, na Ibrox Park w Glasgow z Rangersami. Gdzieś tak do 70. min było 0:0, potem z ławki wszedł reprezentant Irlandii Północnej Ivan Sproule, strzelił hat-tricka i wygraliśmy 3:0. W szatni się śmiał, że „Zibi" załatwił remis, a o resztę on musiał zadbać. Najlepszy mecz w życiu zagrałem z kolei na Celtic Park w maju 2006 roku, kiedy Celtic na wypełnionym po brzegi 60-tysięcznym stadionie świętował mistrzostwo Szkocji. Broniłem dosłownie wszystko, ale raz sposób na mnie znalazł „Żuraw" (Maciej Żurawski — red.), strzelił głową i zremisowaliśmy 1:1.

— Skoro o napastnikach mowa, to zdarzyło się panu grać pewnie w niezłym towarzystwie.
— Jon Dahl Tomasson, Dirk Kuyt, Robin van Persie czy Pierre van Hooijdonk — z nimi zetknąłem się w Feyenoordzie. Jest też cała grupa ludzi przeciwko którym grałem: John Hartson, Zlatan Ibrahimovic, Klaas-Jan Huntelaar, Wesley Sneijder, Rafael van der Vaart, Ruud van Nistelrooy... Troszkę się ich uzbierało (śmiech).

— Można mieć chyba pewność, że nogi się panu nie będą trzęsły na widok napastników Il-ligowego Startu Otwock?
— Przepraszam chłopaków z Otwocka, ale na pewno nie (śmiech).

— Ma pan jakiś osobisty cel na rundę wiosenną? Coś w stylu: ile maksymalnie mogę wpuścić goli?
— Najważniejsze, żebyśmy wygrywali. Pewnie, fajnie by było, żebym grał każdy mecz z zerowym kontem strat, ale jak będziemy każdy mecz remisować 0:0, to na koniec sezonu szczęśliwi nie będziemy. Prawda?

— Co oznacza szczęście na koniec sezonu?
— Jestem ambitnym człowiekiem i mnie interesuje awans do 1 ligi. Prezes Grzegorz Koprucki wysyła zresztą podobne sygnały, bo o tym świadczą transfery, jakich klub dokonał zimą. Pewnie pojawi się presja, bo to jest oczywiste. Ale gdzie jej nie ma? Jest w każdym zawodzie, to jest nieodłączny towarzysz naszego życia. Sprawa jest prosta: mamy wiosną do rozegrania 15 meczów, jak 15 razy wygramy, to awansujemy.

— Jaki jest teraz w Olsztynie zespół?
— Był perspektywiczny, a teraz jest trochę bardziej doświadczony. Kiedy jesienią zacząłem trenować z OKS 1945, najstarszym piłkarzem był Grzesiek Lech, który miał 25 lat. Teraz my z Marcinem Winclem i Krzyśkiem Kowalczykiem trochę tę średnią podnieśliśmy, ale już Piotrek Kulpaka, Piotrek Ruszkul czy Piotrek Głowacki zadbali o to, żebyśmy nie byli drużyną dziadków. Piękne jest to, że klub ściągnął chłopaków z regionu. Takich, którzy stąd wyszli i którzy będą się bardzo przejmować tym, co robią. Bo są stąd. Nie odstawią nogi w ważnym momencie, będą z klubem na dobre i złe. I to jest bardzo ważne.
 
Z piłkarzem rozmawiał Zbigniew Szymula

Patronite Zostań patronem stomil.olsztyn.pl! Doceniasz naszą pracę? Chcesz więcej ciekawych materiałów? Wspieraj nas tutaj: https://patronite.pl/stomilolsztynpl

Tagi: -


Komentarze

Artykuł nie został jeszcze skomentowany - możesz być pierwszą osobą!

Dodaj swój komentarz

Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz. Zaloguj się tutaj.


Zostań fanem

...i bądź na bieżąco!