W trakcie Memoriału Andrzeja Biedrzyckiego porozmawialiśmy ze Zbigniewem Małkowskim. Krótko na kilka tematów: “Biedrza”, Stomil w Ekstraklasie, transfer do Feyenoordu i obecnych wydarzeniach w olsztyńskim klubie.
Forma bramkarska jeszcze jest?
- Już nie ma (śmiech). Nie pamiętam, kiedy ostatni raz grałem w piłkę z rękawicami na rękach. Memoriał to wspaniała inicjatywa, teraz mieszkam i pracuję w Olsztynie, więc nie mogłem odmówić. Generalnie już się nie bawię w futbol w taki sposób.
Nie dałbyś rady grać w niższych ligach dla czystej rekreacji?
- Zdecydowanie nie! Po 20 latach zabawy w piłkę ciało “odzywa się”. Postanowiłem, że skoro pracuję w futbolu, to przestaję się w niego bawić poprzez grę. Teraz grywano na szczytny cel, więc jednorazowo wyłamałem się z moich obietnic.
Jak wspominasz Andrzeja Biedrzyckiego?
- Czas szybko leci, nie ma go już z nami pięć lat. Pozytywny człowiek, oddany klubowi z Olsztyna. Gdzie pracował to wszyscy, zawsze mieli o nim dobre zdanie. Gdyby wymienić wszystkie pozytywne cechy “Biedrzy” to by nam czasu nie starczyło. Mogę wypowiadać się w samych superlatywach.
Do drużyny Stomilu wchodziłeś mając 17 lat. Andrzej zawsze opiekował się młodymi piłkarzami. Tobą również?
- Miałem tę przyjemność siedzieć obok niego w szatni. Gdy do drużyny trafia młody zawodnik i widzą, że coś potrafi, to wszyscy starają się mu pomóc. Nie tylko mi Andrzej pomagał, ale wszyscy zawodnicy. Opuszczałem biało-niebieskich w 2000 roku i wspominam okres gry w Stomilu bardzo dobrze.
Uczył pewnie jak dbać o sprzęt do gry i treningu.
- Andrzej do przesady czyścił te buty. Jego skóra na butach była miększa niż skóra małego dziecka. Wszyscy się z tego śmialiśmy, ale Andrzej podchodził do tego bardzo profesjonalnie. Wychodził z założenia, że tym czym gra, to musi o to dbać, żeby mu potem na boisku przysłowiowo “oddało”.
W barwach Stomilu Olsztyn w Ekstraklasie zagrałeś w 28 spotkaniach. Jest jakieś szczególne, które wryło się ci w pamięć?
- Z Wisłą Kraków, który zremisowaliśmy 1:1 (sierpień 1999 rok), to był nieszczęsny remis, pod koniec meczu straciliśmy bramkę. Pamiętam zwycięstwo z, naszpikowaną reprezentantami Polski, Legią Warszawa po golu Piotra Matysa i wygraną z Lechem przy Bułgarskiej w Poznaniu. Pewnie jeszcze mógłbym kilka spotkań wymienić, ale wiadomo, że pamięta się zwycięstwa z czołowymi drużynami.
O twoim transferze do Feyenoordu Rotterdam krążą legendy. Co mógłbyś nam teraz o tym powiedzieć?
- W mediach było opisane dziewięćdziesiąt procent prawdy, o dziesięciu procentach nie wszyscy muszą widzieć (śmiech - red.). Minęły już 22 lata, ale cały czas zdarzają się osoby, które gdy mnie spotykają to dopytują się o ten transfer i słynną “wycieczkę” całego zespołu na lotnisko w Warszawie (pieniądze za transfer nielegalnie trafiły przez granicę do Polski i zostały rozdzielone w szatni dla zawodników, którym klub w 2000 roku był dłużny. Piłkarze sami musieli przejąć pieniądze na Okęciu ponieważ na “forsę” czaili się także działacze olsztyńskiego klubu - red.).
A pomijając tę aferę to jak wspominasz swoje zagraniczne wojaże w Holandii i Szkocji?
- W Holandii musiałem gry w piłkę nożną uczyć się na nowo. Trafiłem do zespołu, który walczył w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Grali tam świetni piłkarze, tacy jak Jerzy Dudek czy Robin van Persie. Szkocję wspominam milej z tego powodu, że tam się urodziło moje pierwsze dziecko. Generalnie wszystkie zagraniczne kluby (Feyenoord Rotterdam, Excelsior Rotterdam, Hibernian FC, Inverness - red.) wspominam bardzo miło.
Jest jakiś klub z którymś najmocniej się utożsamiasz?
- Nie. We wszystkich zostawiłem po sobie dobre wrażenie. Losami każdego klubu - tych polskich też - interesuję się na bieżąco. Do każdego wracam z sentymentem.
Po powrocie do Polski, miałeś mały epizod w Stomilu, ale nie ukrywajmy, że to był tylko przystanek do mocniejszego klubu.
- Tak szukałem klubu w wyższej lidze, ale tak się ułożyło, że żaden klub z Ekstraklasy wtedy nie potrzebował bramkarza. Skorzystałem z okazji gry w Olsztynie. Urodziło się nam drugie dziecko i postanowiliśmy z żoną, że zostaniemy na chwilę tutaj. Zagrałem w rundzie wiosennej II ligi i przyszła oferta z Korony Kielce, w której spędziłem 7,5 roku. To jak na polskie warunki to bardzo długie. Potem jeszcze na trzy miesiące poszedłem do Zagłębia Lubin i to był mój ostatni klub, gdzie oficjalnie grałem. Kiedyś z żoną policzyliśmy, że 13 razy się przeprowadzaliśmy. Takie jest życie piłkarza, ciągle na walizkach, ale jak trafiłem do Kielc, to już tam osiadłem.
W nadchodzącym sezonie będziesz nadal pracował w Stomilu Olsztyn w roli trenera bramkarzy?
- Myślę, że tak, chociaż umowę mam podpisaną do 30 czerwca, ale pracujemy nadal w takim samym składzie, co w zeszłym sezonie. Budujemy zespół tak, żeby był gotowy na ligę.
Czego zabrakło do utrzymania w I lidze, oprócz oczywiście tego jedno, nieszczęsnego punktu.
- No właśnie jednego punktu... To jednak trzeba by usiąść do większej analizy. Ja mogę się wypowiadać tylko za dziesięć spotkań kiedy pracowałem. Zabrakło nam odrobiny szczęścia, np. w Rzeszowie, gdzie w doliczonym czasie straciliśmy bramkę na 1:1. Kto wie jednak czy jakbyśmy wygrali w Rzeszowie, to byśmy wygrali w Legnicy? To trzeba szerzej na to spojrzeć. Zabrakło punktów u siebie, bo w Olsztynie słabiej punktowaliśmy. Po cichu liczyliśmy, że Puszcza jednak nie wygra ze Skrą i ostatni mecz z nimi będzie “o życie”. Niestety spadliśmy. Teraz naszym celem jest szybki powrót, łatwo nie będzie, ale zrobimy wszystko, żeby ten przystanek drugoligowy trwał najkrócej.
Kacper Tobiasz to materiał na bramkarza, który może trafić do zagranicznego klubu?
- Zdecydowanie tak. Jak pracowałem w reprezentacji Polski U-16 to się już nim interesowaliśmy, teraz gra w reprezentacji U-20. Zrobił jeden krok przychodząc na wypożyczenie do Stomilu, bronił regularnie w I lidze, teraz czas na grę w Ekstraklasie. Życzę mu z całego serca, żeby to była Legia Warszawa. Na teraz nie ma takiego polskiego bramkarza, żeby tak grał nogami. Są deficyty na gdzie na linii, na przedpolu, ale on ma 20 lat. Takie umiejętności jakie posiada już teraz to predysponują go do tego, żeby w przyszłości być bramkarzem topowego klubu.
W nadchodzącym sezonie pierwszym bramkarzem Stomilu też będzie młodzieżowiec?
- Każdy trener chciałby mieć takie rozwiązanie, szukamy młodzieżowca, ale jak będzie to czas pokaże. To nie jest też tak, że przyjdzie i z miejsca dostanie pierwszy plac, on będzie musiał na to zapracować.