Stomil Olsztyn wygrał 2:1 z Wartą Poznań. Po meczu rozmawialiśmy z asystentem trenera Sylwestrem Czereszewskim.
W sobotę piłkarze Stomilu Olsztyn po blisko trzech miesiącach wygrali na wyjeździe. Pokonaliście 2:1 Wartę Poznań.
- Wygraliśmy z jednym z kandydatów do spadku z I ligi. Brakowało nam tego zwycięstwa na wyjeździe. Wygraliśmy zasłużenie, tylko szkoda, że tylko 1:0. Mieliśmy mnóstwo sytuacji, brakuje tego ostatniego dogrania i skuteczności. Od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty mieliśmy pełną kontrolę w tym spotkaniu.
W pierwszej połowie jednak pojawiły się grzechy z dwóch ostatnich spotkań i było czasami nerwowo w obronie.
- Jak tak było to tylko momentami. W Warcie grał dobry napastnik (Łukasz Spławski - red.), miał super zastawkę, trochę było ciężko. To jest zaplecze ekstraklasy, więc te błędy będą się pojawiać. Indywidualnych jednak nie było. Mieliśmy wszystko pod kontrolą.
Ani przez chwilę nie było drżenia o wynik?
- Wiadomo, że przy 0:0 żaden zespół nie chciał się odkryć. My prowadziliśmy grę i prezentowaliśmy się lepiej. Warta po stracie bramki szybko zareagowała i chciała strzelić wyrównującego gola. Jak się chce dowieźć korzystny wynik do końca, to ten zegar zaczyna wolniej chodzić. Gdyby w tym meczu padłby remis, nie myślę o porażce, to wynik byłby niesprawiedliwy. Wyciągnęliśmy wnioski po meczu w Mielcu. Wiadomo Stal była lepsza od nas, ale my im w tym zwycięstwie pomogliśmy. Zalążek dobrej gry był już w Suwałkach. Dochodzimy do szesnastego metra i nie ma tego ostatniego podania. Zwycięstwo bardzo podbudowało zespół. Teraz mamy trzy spotkania u siebie i jestem pewien, że zespół pójdzie do przodu.
W tych spotkaniach u siebie trzeba punktować jak się myśli o pozostaniu w tej lidze.
- Oczywiście, że trzeba. Pokazaliśmy w meczu z Garbarnią Kraków, że mieliśmy totalną przewagę. Zespół gra od tyłu, mamy dobre skrzydła. W meczu z Wartą Dominik Kun miał sporo piłek i żadnej nie stracił, a to dla mnie jest ewenement. Zawsze się mówi dobrze o zawodnikach ofensywnych, a ja chcę pochwalić Tomka Wełnickiego, który cały czas na styku krył tego napastnika Warty.
Długo się pan zastanawiał nad przyjęciem pracy w Stomilu?
- To była bardzo szybko decyzja. Wiadomo, że mam jeszcze sporo innych swoich zajęć, ale mam wszystko dobrze zorganizowane. Pracuje tutaj z wielką przyjemnością.
Za co w sztabie szkoleniowym odpowiada Sylwester Czereszewski?
- Skupiam się głównie nad pracą z napastnikami. Niestety teraz było sporo spotkań w tygodniu, więc było mało czasu na pracę z nimi. Swoją pierwszą bramkę w I lidze strzelił Mateusz Mętlicki, strzelił także Rafał Śledź, a w Pucharze trafił Michał Góral. To chyba nie jest tak źle z moją pracą w Stomilu (śmiech - red.).
To czego naszym napastnikom brakuje, żeby jednak tych bramek strzelali więcej?
- Skuteczności. Brakuje też innego typu podać, nie mówię, że mają być zagrania idealne, ale potrzebne są piłki z których napastnik będzie mógł coś zrobić, a obrońca drużyny przeciwnej mógł popełnić błąd.
Takiego podania jakie zrobił Tomek Zając przy bramce Górala z Wigrami?
- Dokładnie. Silna piłka odchodząca i wystarczyło tylko przystawić głowę, a obrońcy nie mogą interweniować, bo grozi to "swojakiem". Chodzi o prostotę, nie zawsze musi być wszystko piękne i idealne.
Pan po awansie do Ekstraklasy też przeżywał ciężkie chwile. Zespół walczył o utrzymanie. Da się to jakoś porównać do obecnych czasów?
- Może to śmiesznie zabrzmi, ale zarabialiśmy wtedy mniejsze pieniądze. Każdy zarabiał tyle samo. Była rodzina atmosfera i nikt nikomu w portfel nie zaglądał. Teraz zawodnicy na zapleczy Ekstraklasy, czy II ligi mają zawodowe kontrakty. Wtedy było inaczej. Człowiek się cieszył to co miał i skupiał się na grze.
Wierzy pan, że Stomil w trzech ostatnich spotkaniach zgarnie komplet punktów?
- Różne rzeczy się dzieją w piłce nożnej. Po za meczem z Mielcem, gdzie wszyscy zagrali słabo, to uważam, że dzięki grze naszym bocznym pomocnikom, to będziemy mieli swoje sytuacje w tych spotkaniach. Kwestią teraz jest, żeby nie strzelić jedną bramkę, a dwie czy trzy.