Po meczu Ruch Chorzów - Stomil Olsztyn rozmawialiśmy z pomocnikiem olsztyńskiego klubu Grzegorzem Lechem.
Wydawało się po meczu z Podbeskidziem, że Stomil w końcu się zgrał i będzie lepiej w kolejnych meczach, ale w Chorzowie zupełnie nie było tego widać.
- Ruch był dzisiaj od nas lepszy i wykorzystał nasze błędy i wygrał mecz.
Czym było spowodowane to, że mimo przewagi jednego zawodnika, Stomil nie potrafił zagrozić bramce przeciwnika?
- Nie wiem, na świeżo ciężko szukać wniosków. Na pewno po analizie będzie to dużo łatwiejsze. Na pewno gdzieś w ataku pozycyjnym, nie wymyślę tu prochu, ciężko nam się gra i nie potrafiliśmy sobie stworzyć sytuacji, chociaż uważam, że kilka naszych wejść od boku, Wołodymyra (Tanczyk - red.), czy Marcela (Ziemann - red.) powinniśmy lepiej dograć i skończyć. Oni z takich sytuacji nam strzelili bramki, my nie potrafiliśmy i to też może troszeczkę zamazywać obraz meczu. Mieliśmy swoje sytuacje w polu karnym rywala, które przy lepszym rozegraniu, mogły zamienić się na bramki.
Bardzo rzucała się duża ilość strat w środku pola, ty też byłeś zamieszany w stratę drugiej bramki. Z czego to wynikało?
- Wynikało to pewnie z tego, że to my chcieliśmy prowadzić granie, a nie za bardzo gdzieś nam to wychodzi, każdy miał udział przy starcie bramek, przez to, że podejmował złe decyzje. Ruch był stuprocentowo skuteczny, bo przy pierwszej stracie strzelił na jeden zero, przy drugiej na dwa zero i wypunktował nas jak rasowy snajper. Nie umieliśmy się odgryźć tym samym, bo mimo sytuacji w polu karnym, nie zakończyliśmy ich bramkami.
Jak ocenisz sytuację przy stracie trzeciej bramki? Najpierw zawodnicy Ruchu chcieli byście wybili piłkę.
- Właśnie, stanął Jasiek (Bucholc) i stanął Paweł Baranowski. Nie mi tu wyrokować. Liga jest sprawiedliwa, raz daje, raz zabiera. To są młodzi chłopcy i niech sami wyciągną wnioski.