Z okazji 75. urodzin Stomilu nasza redakcja nagrała Hyde Park. Emilozo i Kyniu rozmawiali niedawno z Łukaszem Jeglińskim, byłym pomocnikiem Dumy Warmii.
Jak trafiłeś do Stomilu i jak trafiłeś z Ełku do Olsztyna?
- Wtedy zachodziły zmiany administracyjne w Polsce i powstało województwo-warmińsko mazurskie, a trenerem kadry został Andrzej Nakielski. My, zawodnicy wyróżniający się w swoich klubach zostaliśmy zaproszeni na pokazowy mecz. Było nas ponad 40 i z tej grupy trener wybrał trzy osoby, w tym mnie. Gdy grałem jeszcze w Mazurze Ełk, jeździłem już ze Stomilem na turnieje międzynarodowe. Potem powstała kadra województwa warmińsko-mazurskiego, z której trafiłem do kadry Polski. Rodzice zdecydowali, że w czasach gimnazjum byłem za młody na przeprowadzkę do Olsztyna, ale w liceum uczyłem się już w Olsztynie. Wtedy Stomil chylił się ku upadkowi, mnie się udało jeszcze zadebiutować w pierwszym zespole. Wszedłem na prawą pomoc za Pawła Głowackiego. Wtedy spadliśmy z ligi, ja skończyłem wiek juniora, ale musiałem szukać swojej drogi poza Olsztynem tak jak wielu moich kolegów.
Zaliczyłeś jeszcze epizod w Naki Olsztyn.
- Tak, ale na początku był to Stomil Olsztyn, dopiero po upadku przekształciło się to w Naki.
Nie kuszono cię przejściem do OKP?
- Miałem propozycje nie tylko z OKP, ale np. także z SMS-u Łódź czy innych miejsc z Polski, ale wydawało mi się, że mieliśmy tak fajną ekipę, że możemy coś zrobić ciekawego i u trenera Andrzeja szansa na rozwój była większa niż w innych miejscach.
Z Naki trafiłeś do Wisły Płock i tam zaliczyłeś 2 występy w ekstraklasie.
- To był taki epizod. Jako zawodnik nie byłem dojrzały na ekstraklasę, może umiejętności były, ale mentalnie na nią nie dorosłem. W Płocku była bardzo mocna ekipa, do której należeli: Sławek Peszko, Irek Jeleń, Dariusz Gęsior, Adrian Mierzejewski... Zakwalifikowaliśmy się wtedy do Pucharu UEFA.
Po 7 latach ponownie trafiłeś do Olsztyna. I tym razem zostałeś tu na długo.
- To było tak, że śp. Andrzej Biedrzycki do mnie zadzwonił, co mnie bardzo ucieszyło, i powiedział mi, że szykują ekipę na awans do I ligi w ciągu dwóch lat, ale udało się awansować już w pierwszym sezonie za trenera Zbigniewa Kaczmarka. W pierwszym sezonie udało nam się utrzymać I ligę i tak to trwa do dzisiaj.
Czujesz się kimś, kto budował historię Stomilu?
- Myślę, że takie miano bardziej należy się tej ekipie, która awansowała do ekstraklasy w latach 90. Bardzo się cieszę z tego, że wtedy udało nam się awansować i nie chciałbym, żeby teraz to zaprzepaścić. Wydaje mi się, że na chwilę obecną jest bardzo fajna droga i bardzo fajne zmiany w Stomilu. Wszystko zmierza w dobrym kierunku i potem będzie szansa na coś więcej.
Jak wspominasz pracę z trenerami, z którymi współpracowałeś?
- Szczerze nigdy nie miałem problemów. U trenera Kaczmarka zaczynałem na ławce rezerwowych, ale po pierwszym meczu, w którym wszedłem w przerwie, później zacząłem grać wszystko od dechy do dechy. Trener Zbigniew Kaczmarek to był romantyk futbolu, trochę taki Marcelo Bielsa. Miał romantyczną wizję futbolu, która jest mi bardzo bliska. Myślę, że każdy z trenerów, z którymi współpracowałem, miał swoją wizję i była ona uczciwa. Nawet gdy siedziałem na ławce za czasów trenera Kieresia, to uważam, że traktował zawodników równo i sprawiedliwie. Nie było na co się obrażać, tylko trzeba było pracować. U trenera Jabłońskiego był inny sposób prowadzenia zespołu, bo trener oddawał nieco więcej pola zawodnikom doświadczonym, żeby mieli większy wpływ na obraz zespołu i sposób gry. Żaden z trenerów nie zrobił czegokolwiek, za co mógłbym go teraz krytykować niezależnie od tego, czy grałem, czy nie.
Teraz sam trenujesz. Na razie szkolisz młodzież i przekazujesz swoją wiedzę. A co wyciągnąłeś od innych trenerów?
- Od trenera Kaczmarka na pewno cierpliwość, spokój i to, jak konsekwentnie należy realizować swoją wizję. Od trenera Adama Łopatki na pewno można było wziąć nowinki, bo to nowoczesny trener. Wspólnie z Danielem Wojtaszem robili naprawdę świetną robotę. Jeśli chodzi o trenera Kieresia, to na pewno dyscyplinę i sprawiedliwość. Nie kopiuję jednak innych trenerów, chcę prowadzić zespół po swojemu.
Różne chwile przeżywał Stomil w I lidze. Jakie masz dobre i złe wspomnienia ze Stomilu?
- Podzieliłbym je na doświadczenia piłkarskie i życiowe. Szatnia zawsze była rodziną i jednością. Zawsze byliśmy ekipą przyjaciół, która mimo przeciwności i braku kasy zawsze była po jednej stronie. Była też druga - proza życia: płacenie rachunków i tym podobne rzeczy. Całe to wspomnienie Stomilu to jednak są przyjemne chwile, mimo kryzysów. Ale są przyjemne, bo ten klub tworzyli wspaniali ludzie, a nie wypłaty czy kontrakty. Klub tworzą ludzie.
Gdy przychodzili piłkarze z zewnątrz, to szybko oni się aklimatyzowali?
- Musiałbyś ich się spytać, ale ogólnie szybko się z nami dogadywali. To mówi samo za siebie, bo jak ktoś odchodził, to nie mówił źle o klubie. Mnie się wydaje, że ktoś, kto przychodzi do Stomilu, ma duży komfort posiadania przyjaznej szatni, która pomaga w asymilacji i we wkomponowaniu się do klubu, miasta i do zespołu.
Czy za trenera Adama Łopatki graliście najlepszy futbol?
- Oprócz trenera Kaczmarka to był taki moment, w którym czułem się najlepiej jako piłkarz. Miałem wtedy określone zadania, wiedziałem, co i jak mam robić. Mieliśmy świetne odprawy, trenerzy doskonale przeprowadzali analizy, po których wiedziałem wszystko, czego się ode mnie oczekuje. Jakiś tam warsztat piłkarski miałem i umiałem zrealizować to, czego ode mnie oczekiwano. Wcześniej też miałem umiejętności, ale nie do końca wiedziałem, co mam robić, więc robiłem trochę tego, trochę tamtego i nie skupiałem się na tym, co trzeba. Trener Kaczmarek też miał miał sprecyzowane oczekiwania. Trener Łopatko i trener Wojtasz też mieli konkretne oczekiwania. Dodam do tego Tomka Olszewskiego. Trzeba było mu w pełni zaufać i temu, co chciał, by się robiło. Realizowałem jego polecenia, dzięki czemu potem czułem się fizycznie najlepiej w trakcie swojej kariery.
Potem poszedłeś do Pogoni Siedlce, bo w Stomilu znowu źle się działo.
- Trochę żałuję tej decyzji, ale wtedy nie mogłem podjąć innej. Była taka sytuacja, że w klubie od ponad pół roku nie było pieniędzy, a ja nie mogłem się zgodzić na pewne rzeczy. Kupka, z której opłacałem mieszkanie, też już się wyczerpała. Musiałem więc podjąć taką decyzję mimo łezki w oku. Na początku w Pogoni grałem wszystko od dechy do dechy, ale później zostałem skasowany.
W międzyczasie przytrafiła ci się jeszcze jakaś kontuzja.
- Tak, cztery tygodnie miałem naderwany mięsień czworogłowy i po tej kontuzji nie wróciłem już do gry.
W ostatnim sezonie w Stomilu była heroiczna walka o utrzymanie. Najpierw Kamil Kiereś, później Piotr Zajączkowski ratował I ligę. Jak będziesz to pamiętał?
- Pierwszą rundę mieliśmy szarpaną. Organizacyjnie było "w miarę". Kamil Kiereś miał do dyspozycji sporo zawodników, ale zimą zaczęło się sypać. Wszyscy wiecie, jak to wyglądało. Część osób odeszła, zostaliśmy w kilku plus juniorzy i próbowaliśmy to jakoś lepić. Determinacja kilku chłopaków stąd pozwoliła utrzymać ligę, mimo że nie dawano nam szans i widziano w nas pewniaka do spadku. Pokazaliśmy, że szanse są do momentu, póki liga trwa.
Tę bramkę, którą strzeliłeś piętką w Niepołomicach, będę długo pamiętał.
- To było tak, że to była pokuta za to, że wcześniej dostałem w rękę i przeze mnie był rzut karny przeciw nam. Nie wystawiałem jej specjalnie co prawda. Wygraliśmy mecz 2:1 i wtedy puściły mnie emocje.
Mocno cię bolało to, że Stomil nie przedłużył z tobą kontraktu?
- Życie piłkarza jest takie, że raz ci przedłużają umowę, a raz nie. Zdaję sobie sprawę z tego, że mieli takie prawo i tak zrobili. Może okoliczności były trochę nie takie, jak mógłbym sobie życzyć. Oczywiście była we mnie zadra, ale nie dlatego, że nie spełnili moich wielkich oczekiwań, tylko że tak się zdecydowali. Musiałem odetchnąć od piłki. Nie wyobrażałem sobie pojechać do II ligi gdzieś na Śląsk, skąd pojawiały się sygnały, żeby szukać piłkarskiej kariery. Na szczęście udało się dalej robić w piłce i przy Stomilu.
Gdzie wisi pamiątkowa koszulka, którą ostatnio odebrałeś?
- Na ten moment, nie uwierzycie, stoi u mnie na kanapie w salonie. Na razie nie znaleźliśmy dla niej odpowiedniego miejsca na ścianie, więc leży na kanapie.
22.10.20 12:37 czerkasow
Niech Bucholc to przeczyta.
20.10.20 09:16 mazinho
Pamiętam jak w środku grali Tunkiewicz z Szarańcem a przed nimi Łukasik. Piłeczka chodziła aż miło :)
20.10.20 06:53 crispy
Nazbyt wcześnie odstrzelony (mieli grać ,,lepsi``), jak w swoim czasie Stefanowicz Radosław (jeden z najlepszych na boisku ale jak skończył mu się kontrakt nie chciał grać dalej za 3 tysie miesięcznie, gdy inni koledzy brali i 2x więcej, więc został odstrzelony, potem przepadł w Huraganie). A taki Spychała, nie mówiąc o Ogrodowskim, to Igle może buty czyścić ... Ale cóż począć ? Łaska pańska itd.
19.10.20 22:52 chodi
Super pozytywny zawodnik. Widać że serducho ma biało niebieskie . Powodzenia Igła, to co robisz buduje Stomil i to jest najważniejsze .