Stomilowi wystarczyła jedna bramka, by wygrać z ŁKS i prawie na sto procent zapewnić sobie miejsce w ekstraklasie. Gola zdobył niezawodny ostatnio Paweł Holc (to już jego trzecia bramka w rundzie wiosennej) i bez cienia przesady można uznać, że Stomil wygrał dzięki jego zimnej krwi: pomocnik (w tym meczu — napastnik) olsztynian zachował się w tej sytuacji jak prawdziwy rutyniarz. Trudno odpowiedzieć na pytanie, co byłoby, gdyby Holc nie trafił do siatki. W drugiej połowie Stomil grał już słabiej, więc być może łodzianie zdołaliby wywalczyć choć punkt. Znając jednak ambicję zespołu Bogusława Kaczmarka można uznać, że gospodarze tak długo nękaliby rywali, aż piłka znalazłaby się w siatce.
Zwycięstwo nie przyszło Stomilowi łatwo, a w końcówce zwyczajnie dopisało mu szczęście. W tym momencie nieodparcie przychodzi na myśl przysłowie, w myśl którego szczęście sprzyja lepszym. A Stomil to bez wątpienia zespół lepszy niż ŁKS. Kilka zdań należy się także olsztyńskiej defensywie, która wiosną stanowi bodaj najsilniejszą formację zespołu. Pewnie grający Bartosz Jurkowski, harmonijnie rozwijający się Artur Januszewski i wreszcie doświadczony Andrzej Biedrzycki. Cała trójka rozumie się bez słów, a dyspozycja Biedrzyckiego, który kompletnie nie dał pograć Claudio Milarowi, doskonale pasuje do przypowiastki o... winie, które im starsze, tym lepsze.
Spotkanie było 18. meczem z rzędu bez porażki gospodarzy na stadionie przy al. Piłsudskiego. Mecz rozpoczął się z dziesięciominutowym opóźnieniem — w ten sposób protestował ŁKS, który domaga się od PZPN wyegzekwowania należności za transfer Rafała Pawlaka do Widzewa.
Przez pierwszy kwadrans na boisku nie działo się nic godnego uwagi, odwrotnie było natomiast na trybunach, gdzie szalikowcy z Łodzi postanowili się zabawić tocząc walki z policją. Gdy w końcu mundurowi uporali się z chuliganami, normalna część publiczności podziękowała im skandując: „Dziękujemy, dziękujemy!". Po raz kolejny olsztyńscy kibice pokazali zresztą, jak bardzo zależy im na ligowych piłkarzach. Do końca nie było przecież wiadomo, czy mecz w ogóle się odbędzie, mimo to na stadion przyszło około sześciu tysięcy ludzi, którzy po ostatnim gwizdku żywiołowo podziękowali piłkarzom za zwycięstwo.
Punkty nie przyszły jednak łatwo. W związku z absencją trzech napastników (Cezary Kucharski i Piotr Matys nie zagrali z powodu kartek, Tomas Ramelis nie doszedł jeszcze do siebie po kontuzji) trener Bogusław Kaczmarek postanowił wystawić w ataku Pawła Holca i okazało się, że miał nosa - to właśnie ten zawodnik stanowił największe zagrożenie bramki gości, a w 43 min strzelił zwycięskiego gola. Stało się to po akcjii Marcina Szulika, który odebrał piłkę Łukaszowi Madejowi i podał do wychodzącego na wolne pole Holca. Ten zachował się jak profesor, wyciągnął z bramki Michała Sławutę, minął go zwodem i strzelił do siatki lewą nogą.
Wcześniej olsztynianie kilka razy zagrozili bramce ŁKS, a w każdym przypadku w akcji brał udział ktoś z trójki: Szulik, Holc, Tomasz Radziwon. Ten ostatni zagrał na nietypowej dla siebie pozycji prawego pomocnika i spisał się naprawdę nieźle. W 18 min po wymianie piłki z Szulikiem strzelił metr od słupka, w 28 min ograł przed polem karnym obrońcę i silnie strzelił z lewej nogi (na miejscu był Sławuta). Szulik tradycyjnie dzielił i rządził w środku boiska, Holc, zanim zdobył gola, popisał się rajdem lewą stroną, a potem strzelił w krótki róg i Sławuta z trudem wybił piłkę na róg.
W drugiej połowie wszystko się odwróciło. Krótko po tym jak Artur Kościuk i Austin Hamlet posłali piłki tuż obok słupka, spiker ogłosił, że dla strzelca drugiej bramki dla Stomilu sponsor przygotował 300 złotych premii, a za trzecią będzie można odebrać 400 zł. Jedynym, który próbował zapracować na te premie był Szulik, który raz posłał piłkę z wolnego w słupek, a potem przeprowadził kilkudziesięciometrowy rajd, a na linii pola karnego zdecydował się na strzał, po którym piłka przeszła tuż nad poprzeczką. Najtrudniejsze chwile Stomil przeżywał w ostatnich dziesięciu minutach. Najpierw po podaniu Claudio Milara w idealnej pozycji znalazł się Jarosław Dziedzic, jednak posłał piłkę obok słupka. Wreszcie w ostatniej minucie Stomil od porażki uratował Piotr Zajączkowski i... dwa razy poprzeczka. Przy pierwszym strzale głową Kościuka piłka zmierzała w okienko, Zajączkowski zdołał ją podbić głową na poprzeczkę. Do odbitej piłki doszedł Dziedzic, który strzelił z woleja, ale też trafił w poprzeczkę. Chwilę potem sędzia zakończył mecz.
Autor: Zbigniew Szymula
Źródło: Gazeta Olsztyńska
Po meczu powiedzieli:
Ryszrad Polak, trener ŁKS — Na pewno za słabo graliśmy w pierwszej połowie. Wszystko było o tempo za późno, jakieś takie niemrawe. Po przerwie było już o wiele lepiej, próbowaliśmy odrobić straty, bo w naszej sytuacji każdy punkt jest na wagę złota.
Bogusław Kaczmarek, trener Stomilu — W końcówce mieliśmy sporo szczęścia, można byłoby za to wrzucić grosik na tacę w Częstochowie. W drugiej części meczu po moim zespole widać było trudy spotkania z Wisłą Kraków, kiedy przez całą drogą połowę graliśmy w osłabieniu. Po raz kolejny chwała moim piiłkarzom za determinację, mam nadzieję. że ich postawa na boisku pobudzi lokalny biznes i elity polityczne do działania. Chcę też bardzo podziękować publiczności za doping i przywiązanie do barw klubowych.
Artur Kościuk, obrońca ŁKS — W drugiej połowie zagraliśmy dobrze — nie mieliśmy nic do stracenia, musieliśmy postawić wszystko na jedną kartę. Mieliśmy sporo sytuacji, powinniśmy strzelić gola. Przegraliśmy bardzo ważny mecz, kto wie, czy nie decydujący o utrzymaniu się w lidze.
Tomasz Radziwon, pomocnik Stomilu — Wyszedłem dziś na boisko w podstawowym składzie i musze powiedzieć, że grało mi się dużo lepiej, niż wtedy gdy wchodzę z ławki rezerwowych. Nie jestem do końca zadowolony z mojej postawy, zabrakło mi trochę pewności siebie i ogrania, czyli tego, co się nabywa przebywając jak najczęściej na boisku. Jako drużyna pokazaliśmy dziś, że w tak trudnych chwilach jakie przeżywamy umiemy się zmobilizować i w efekcie praktycznie zapewniliśmy sobie już utrzymanie w lidze.