Po meczu Stomil Olsztyn - Podbeskidzie Bielsko-Biała rozmawialiśmy z pomocnikiem olsztyńskiego klubu Piotrem Głowackim.
Fantastycznie przypomniałeś się olsztyńskiej publiczności po rocznej przerwie na grę w Stali Mielec. Wyszedłeś w pierwszym składzie i strzeliłeś bramkę otwierająca wynik.
- Bardzo się cieszę. Oczywiście najważniejsze jest to, że w końcu zdobywamy trzy punkty i to chyba w niezłym stylu. Po tych pierwszych dwóch spotkaniach byliśmy w delikatnym dołku, ale trener cały czas powtarzał, żebyśmy pracowali i wierzyli w to, że karta w końcu się odwróci. Odwróciła się. Oczywiście cieszę się również z tego, że, w tak naprawdę moim pierwszym meczu w sezonie i to jeszcze u siebie, strzeliłem bramkę i czekam na kolejne.
Artur Siemaszko miał kilka minut wcześniej podobną sytuację, strzelał po krótkim rogu i nie udało mu się trafić. Specjalnie strzelałeś po długim rogu, licząc, że tym razem wejdzie?
- (śmiech) Piłka nożna jest dlatego tak pięknym sportem, że nie każdy strzał zamienia się na bramkę. Byłoby to nudne. Artur uderzył i piłka nie wpadła, ja zaraz uderzyłem i wylądowała w sieci. Staram się na treningach ćwiczyć te uderzenia po długim rogu. Wpadło i możemy się z tego cieszyć.
Przed tym meczem ciążyło na was chyba duże ciśnienie? Nie ma co ukrywać, dwa pierwsze spotkania zagraliście w fatalnym stylu.
- Tak, trzeba to przyznać, że w fatalnym. Przede wszystkim trzeba było odblokować głowy. Trener w tym tygodniu specjalnie zrobił takie sesje treningowe żeby nas jeszcze bardziej zintegrować, żebyśmy trochę zapomnieli o tych pierwszych meczach. Wyciągnęliśmy z nich wnioski, przede wszystkim z tego, że traciliśmy głupie bramki ze stałych fragmentów gry, a to najbardziej nas bolało. W pierwszym meczu dwie, w drugim jedną. To są najgłupsze bramki. Staraliśmy się wyzbyć tego w meczu z Podbeskidziem. Dostaliśmy troszkę przypadkowa bramkę, ale nic, teraz nami mecz z Ruchem Chorzów i jedziemy tam zdobyć trzy punkty.