Piłkarze OKS 1945 Olsztyn wygrali spotkanie ligowe ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki 1:0. Bramkę samobójczą strzelił w 25. minucie spotkania Marek Lendzion.
Trzecia liga do stolicy Warmii i Mazur powróciła po dwóch sezonach i nic dziwnego, że na trybunach zasiadło prawie dwa tysiące kibiców. Piłkarze OKS na boisko wyszli bardzo zmotywowani, ale bez trzech czołowych zawodników - Jacka Gabrusewicza, Łukasza Suchockiego, Kamila Graczyka, którzy pauzowali za nadmierną liczbę kartek z poprzedniego sezonu. Andrzej Nakielski, szkoleniowiec gospodarzy, polecił swoim podopiecznych, by od pierwszych minut atakowali bramkę rywali. Tak też się stało, jednak piłka po strzałach Grzegorza Lecha, Łukasza Harmacińskiego, Pawła Łukasika, za żadne skarby nie chciała trafić do siatki nowodworzan. W 24. min Grzegorz Lech, rozgrywający bardzo dobre spotkanie, podał futbolówkę do Daniela Michałowskiego, który dośrodkował w pole karne. Wydawało się, że akcja nie przyniesie pożądanych rezultatów, tym bardziej że nie było tam żadnego z piłkarzy OKS. I kiedy wszyscy kibice czekali na kontratak, stało się coś, o czym Marek Lendzion, obrońca gości, długo nie zapomni. Tylko w wiadomy sobie sposób tak interweniował, że trafił do własnej bramki obok zaskoczonego Bartłomieja Foglera. Beniaminek trzeciej ligi poszedł za ciosem, jednak nie potrafił wykorzystać stworzonych przez siebie sytuacji.
- Do przerwy powinniśmy prowadzić przynajmniej trzema golami - mówi Lech, który pod nieobecność Gabrusewicza pełnił funkcję kapitana. - Następnie popełnialiśmy juniorskie błędy, które chyba wynikały z braku sił. Uważam, że zagraliśmy bardzo dobrze do 65. min, później bywało z tym różnie. Najważniejsze jednak, że komplet punktów został w Olsztynie.
Rzeczywiście, w drugiej części meczu drużyny nie stworzyły porywającego widowiska. Gospodarze atakowali, ale przypominało to raczej bicie głową w mur. Piłkarze Świtu także nie byli dłużni - w 79. min zwycięsko z sytuacji sam na sam wyszedł Bartosz Grygorowicz, bramkarz OKS, który w sobotnim pojedynku nie ustrzegł się także prostych błędów. Na osiem minut przed końcem tylko słupek uratował podopiecznych Andrzeja Nakielskiego przed utratą bramki.
Źródło: Gazeta Wyborcza