Beniaminek z Olsztyna w sezonie 1994/1995 na wyjazdach radził sobie średnio, każdy punkt był sukcesem. Jednak gdy mecze odbywały się przy Piłsudskiego, to rywale musieli drżeć przed o wynik.
Opisywałem już mecze z Legią Warszawa, Górnikiem Zabrze. Na inaugurację rundy wiosennej przyjechał Widzew Łódź wzmocniony między innymi Grzegorzem Mielcarskim i zadowolił się bezbramkowym remisem. Spotkanie te chyba bardziej pamiętane jest ze względu na rekordową liczbę kibiców gości niż z tego co działo się na murawie. Udając się na stadion w Olsztynie wiedzieliśmy, że niezależnie kto przyjedzie z nami nie wygra. Do czasu...
15 kwietnia 1995 stadion OKS-u tradycyjnie wypełnili kibice, liczący na kolejne udane spotkanie "Biało-niebieskich". Perspektywa popołudnia spędzonego na stadionie była zdecydowanie ciekawsza od pomagania w domu przy pracach przedświątecznych. Rywalem tego dnia był GKS Katowice. W składzie między innymi takie tuzy rodzimej ligi jak Janusz Jojko, Marek Świerczewski, Adam Ledwoń czy pozyskany podczas przerwy zimowej z Zabrza Jerzy Brzęczek. Jednak najważniejszą osobą w klubie gości był prezes Marian Dziurowicz.
Za jego rządów katowiczanie dziesięć razy z rzędu awansowali do europejskich pucharów. Piosenki o barwnym prezesie były intonowane na stadionach całego kraju równie często jak słynna przyśpiewka o PZPN-ie. Do sukcesów "Gieksy" podchodzono zazwyczaj z dystansem, gdyż uważano, że to nie piłkarze pociągają za sznurki. Chyba się bardzo nie pomylę,jeżeli napiszę,że poza Legią w tamtym czasie był to najbardziej nielubiany klub w Polsce. Wygranie meczu z Katowicami miało dać drużynie trenera Bogusława Kaczmarka trochę spokoju w zapowiadającej się ciężkiej walce o utrzymanie. Olsztyńscy marketingowcy jak zwykle zaskoczyli ciekawym biletem wzorowanym na świątecznej pisance. Siedzący obok mnie mnie kibic zastanawiał się czy jaj nie będzie również na boisku.
Mecz rozpoczął się niespodziewanie od ataków gości na bramkę Pawła Charbickiego. Gdy w 23 minucie piłkę w bramce Stomilu umieścił Jerzy Brzęczek na trybunach lekka konsternacja. Jednak chyba żaden z fanów olsztynian nie miał wątpliwości, że wyrównanie jest kwestią czasu. Niestety do przerwy obraz i wynik spotkania nie uległy zmianie.
Zastanawiałem się kiedy odrobimy straty, bo przecież Stomil w Olsztynie nie znał słowa porażka, przynajmniej na poziomie Ekstraklasy. W drugiej połowie olsztynianie przejęli inicjatywę na murawie, ale niestety Janusz Jojko nie chciał przepuścić, ani wrzucić futbolówki do siatki. Katowiczanie groźnie kontratakowali, szczególnie aktywny był Grzegorz Pawłuszek, który dwa lata później założy naszą koszulkę. Minuty upływały coraz szybciej jednak wynik nie zmieniał się. Na boisku nie było już kontuzjowanego Dariusza Jackiewicza, któremu zdarzało się ratować wynik strzałami z dystansu w meczach z Legią i Wartą. Ostatnie dwadzieścia minut graliśmy z trzema nominalnymi napastnikami w składzie, niestety Cezary Baca, Janusz Prucheński i Andrzej Jasiński nie potrafili uszczęśliwić olsztyńskich kibiców.
I stało się, coś co wcześniej wydawało mi się niemożliwe. Stomil przegrał w Olsztynie. Chyba dopiero wtedy zrozumiałem, że mój klub to nie jest Real, Bayern czy Milan. Mimo, że chciałbym oglądać wyłącznie zwycięstwa OKS-u, to porażki będą się zdarzały. Jednak zarówno wtedy tak i dziś jak i pewnie jutro łączy je jedna rzecz, złość podczas opuszczania stadionu.
Cdn.
Łukasz Żukowski