Z okazji 75. urodzin Stomilu nasza redakcja nagrała Hyde Park. Emilozo i Kyniu rozmawiali w ubiegły piątek z Piotrem Matysem, byłym napastnikiem Dumy Warmii.
Pamiętasz kulisy transferu do Stomilu, który musiał zapłacić za ciebie 200 tys. marek?
- Tak, to była taka kwota. Starałem się, by te pieniądze jak najszybciej się zwróciły właścicielowi. Teraz taka suma nie robi wrażenia, ale w tamtych czasach było to naprawdę sporo pieniędzy. Cieszyłem się wtedy, że znalazł się ktoś, kto mi zaufał, chciał mnie w swoim klubie i stać go było, by za mnie zapłacić "właścicielowi" mojej karty. Wtedy piłkarze nie mieli dużo do powiedzenia, właściciel karty zawodnika decydował, w którym klubie piłkarz będzie grał i tam zawodnik szedł. Cieszę się, że trafiłem do Stomilu, bo ten okres wspominam wspaniale: cudowni ludzie i miasto, wspaniały klub, same dobre rzeczy.
Pamiętasz, kto był właścicielem twojej karty i kto za nią zapłacił?
- Właścicielem karty był były prezes Jagiellonii Białystok. To nie wszystko było do końca jasne, bo byłem w PSV Eindhoven na 2,5-letnim wypożyczeniu, Holendrzy nie chcieli mnie wykupić, on dostał inną ofertę i trafiłem do ŁKS-u Łódź, a stamtąd trafiłem do Stomilu, gdzie sponsorem był Halex.
Jaki to był Stomil z okresu gry Piotra Matysa?
- To był Stomil, który miał dosyć istotne cele: każdemu zawodnikowi zależało na tym, by pokazać się z jak najlepszej strony, żeby stworzyć drużynę z sercem i właśnie taką drużynę stworzyli trenerzy. Efekt punktowy może nie był taki, jak się spodziewaliśmy, ale była to drużyna z charakterem, ekipa kolegów i przyjaciół z boiska.
Z kim się najbardziej trzymałeś z tamtej drużyny?
- Z każdym potrafiłem się dogadać. Drużyna piłkarska to dwudziestu kilku piłkarzy z różnymi charakterami, priorytetami... Żeby w takiej szatni się odnaleźć, trzeba umieć się dogadać z ludźmi. Nasz wspólny cel zajęcia jak najlepszego miejsca pozwolił nam się tak skonsolidować. Trzymałem się na pewno z Piotrkiem Orlińskim, Rafałem Szwedem, ale wszystkich wspominam bardzo dobrze. Poznałem też bardzo dużo ludzi z Olsztyna, z którymi utrzymuję kontakt i często się odwiedzamy. Bardzo często jestem w Olsztynie i przyjeżdżam tam z dużym sentymentem. Kocham to miasto.
Spotykasz się z przyjemnymi reakcjami starszych kibiców, którzy cię pamiętają z twojej gry?
- Tak, bardzo się cieszę, że ktoś mnie pamięta. Byłem w wielu miastach i klubach, ale to Stomil Olsztyn zawsze będzie miał miejsce w moim sercu.
Wspominaliśmy cię, mówiąc, że byłeś nieźle wyszkolony technicznie, miałeś duży potencjał i chyba mogłeś zrobić większą karierę.
- Z perspektywy czasu, gdy na to patrzę, mogłem. Jestem dumny z tego, co udało mi się dokonać i nie chcę tego rozpamiętywać. Popełniłem sporo błędów, można było do niektórych rzeczy podejść z większym zaangażowaniem. W obecnych czasach i z obecnymi możliwościami pewnie poszłoby mi dużo lepiej, ale i tak jestem szczęśliwy z tego, że chociaż jedna osoba pamięta, że byłem częścią tego sportu, gdzieś się pojawiłem i gdzieś się pokazałem. Teraz liczę na powrót Stomilu do ekstraklasy i że będzie coraz więcej polskich piłkarzy, którzy będą reprezentować nasz kraj.
Śni ci się po nocach baraż z Górnikiem Polkowice i niewykorzystany rzut karny?
- Tak, tak... Może nie śni mi się po nocach, ale dzięki Panu Bogu nie skończyło się to spadkiem i to jest chyba najważniejsze.
Czym teraz zajmuje się Piotr Matys?
- Jestem trenerem piłki nożnej, wspólnie z czterema kolegami otworzyłem w Białymstoku Akademię Piłkarską Talent. Szkolimy młodych piłkarzy, staramy się przenieść dobre rzeczy z naszych historii gry w piłkę nożną i ustrzec przed tymi złymi wyborami, których sami dokonywaliśmy. Sport, nie tylko piłka nożna, uczy bycia dobrym człowiekiem, jeśli jest się uczonym przez dobrych trenerów.
Czy ja dobrze pamiętam, że w jakimś wywiadzie powiedziałeś, że gdyby nie piłka nożna siedziałbyś na krawężniku i pił z kolegami alkohol?
- Mogło to się tak skończyć. Takie były czasy, że wyrzeczeniem było pójście na trening, mnie rodzice nie wozili, musiałem chodzić kilkanaście kilometrów piechotą. Inni zostali pod blokiem, część już nie żyje, część musiała się ewakuować z kraju. Śmiali się ze mnie, gdy chodziłem na treningi, ale ich losy poszły nie w tym kierunku, w którym chcieli. Mieli przyjemności jako młodzi ludzie, ja miałem wyrzeczenia. Sport może zmienić życie na lepsze.
A w czasach gry w Stomilu alkohol wam towarzyszył po meczach, po zwycięstwach?
- Bardzo trudne pytanie. Mogę powiedzieć o sobie - gdzieś tam się pojawiał, jeśli chodzi o mnie. Moi koledzy? Nie wiem, nie pamiętam, dużo czasu minęło.
Dyplomata!
- Nie, po prostu niech każdy mówi za siebie. Był alkohol, ale nie było tak, że ktoś to robił w nieodpowiednim czasie, żeby przez niego był osłabiony zespół czy żeby był w słabszej formie.
Jakie widzisz różnice w szkoleniu młodzieży teraz i w czasach, gdy ty zaczynałeś granie w piłkę? Czy trudniej jest teraz wyszkolić dobrego piłkarza?
- Teraz jest dużo więcej boisk i osób, które znają się na trenowaniu, więcej programów szkoleniowych. Wszyscy są bardzo dobrze przygotowani. Problemem jest chyba materiał ludzki. Bardzo trudno u młodego człowieka wykrzesać zaangażowanie, jakie kiedyś każdy z nas miał. My chodziliśmy na treningi, ale cały czas przebywaliśmy na podwórku. Kiedyś graliśmy po 10 meczów w tygodniu, osiedle na osiedle, a teraz tego nie ma. Młodego człowieka trzeba odciągnąć od komputera. Są młodzi utalentowani chłopcy, którzy dużo potrafią, ale ten zapał jest u nich na bardzo niskim poziomie. Coraz trudniej będzie zmotywować młodych ludzi do tego, by postawili na piłkę, bo każdy widzi pojedyncze gwiazdy futbolu, ale to są tylko pojedyncze osoby. Dzieci, gdy im się to tłumaczy, rozumieją, ale potem chcą bardzo szybko mieć z tego owoce i jak najszybciej coś znaczyć, być idolem kogoś młodszego. Mamy trudny czas. Są fajni ludzie, ale ze słomianym zapałem, którzy szybko rezygnują po jakimś potknięciu. Nie idzie to w parze z charakterem. Rodzice nie pomagają - dowożą, odbierają, noszą torby za dzieci... Potrzeba naprawdę dużo pracy, by w młodym człowieku był charakter do pracy, walki i udowadniania ciągle, że jestem lepszy od kogoś innego. To tworzy sportowca, mistrza. Potrzeba systematycznej pracy nad sobą, 24 godziny na dobę.
To nie jest zamknięte koło, że wy musicie to wykrzesać z dzieci i tego ich nauczyć? Skąd oni mają to wiedzieć sami?
- Kiedyś nie trzeba było tego tłumaczyć, że w piłce nożnej masz zabrać przeciwnikowi piłkę za wszelką cenę, itd. Teraz trzeba wszystkiego uczyć, pokazywać, bo w naturze chłopaka powinna być natura zwycięzcy. Teraz ludzie tego nie mają, a my musimy mu tłumaczyć, że musi chcieć wygrać, być lepszym, zrezygnować z fast foodów, robić to czy tamto. Trener musi wykonywać więcej pracy mentalnej niż sportowej. Jeśli dzieci to zrozumieją, ich postępy w edukacji sportowej też będą szybsze.
Wytłumacz mi taką sytuację: trenujesz dzieciaka od 4. roku życia, a on w wieku 15 lat nie potrafi przyjąć piłki. Skąd to się bierze?
- Musimy oddzielić tu granie rekreacyjne. Są dzieci, które zaczynają w wieku 7-8 lat i nie potrafią normalnie biegać, są zaniedbane sportowo, bo nikt z nimi tego nie robił. W wieku 15 lat on nie będzie potrafił biegać czy przyjąć piłki. On ją przyjmie po pięciu kozłach i to będzie jego życiowy sukces. Są dzieci, które w wieku 15-16 lat są gotowe, by wejść do piłki i coś w niej osiągnąć. Nie mówmy o tym, że to jest większość, która nie potrafi przyjąć piłki. Dużo pracujemy nad techniką użytkową, dajemy wybory, stawiamy pytania, żeby sami do czegoś dochodzili, my nie nakazujemy, tylko wskazujemy. Mimo dużej pracy musi trafić się też porządny materiał ludzki i rodzicielski. Jeśli to pójdzie w parze z charakterem, to będzie dobrze. Jeśli nie, to będzie uprawianie piłki nożnej z miłości, a nie po to, żeby osiągać sukcesy.
Teraz sam jesteś trenerem, a od którego z trenerów Stomilu wyciągnąłeś najwięcej i korzystasz teraz? Jak ich wspominasz?
- Wspominam z wielkim sentymentem. Każdy z nich miał inny warsztat, był inny z charakteru. Nie ma idealnego trenera, bo każdy ma swoje zalety i wady, ale te wady widzimy widzimy my jako ich podopieczni. Po czasie okazuje się, że te ich wady były rozsądnymi wyborami, gdy trener zwracał na coś uwagę, a ja jako jego podopieczny mam to zaakceptować i się dostosować. Trener przychodzi po to, żeby mnie nauczyć i pomóc drużynie, w której jestem, osiągać sukcesy i rozwijać każdego piłkarza. Dziękuję za to, że miałem różnych trenerów, bo od każdego z nich czerpię pojedyncze rzeczy.
U którego trenera w Stomilu najlepiej ci się grało?
- Wtedy gdy przyszedłem, byli pan Broniszewski, pan Kaczmarek i wspomnę o śp. trenerze Łobockim. Naprawdę wszystkich szanuję i cieszę się, że byli na mojej drodze, bo dużo się od nich nauczyłem.
Po odejściu ze Stomilu trafiłeś do Włoch. Mógłbyś rozwinąć ten wątek?
- Główną rolę odegrały sprawy finansowe. Moją kartę wykupiła kolejna osoba i zaproponowała mi tamten kierunek, zrobiłem krok wstecz, trafiając do 3. ligi włoskiej, ale po 3 miesiącach trafiłem do Serie B. Życzę każdemu piłkarzowi, żeby chociaż przez pół roku miał okazję być we Włoszech jako piłkarz. Tam jest inny świat, warto tam zagrać w piłkę.
W tamtych czasach jak się zarabiało? Dużo, mało? Dało radę odłożyć coś na mieszkanie w Białymstoku?
- Miałem to szczęście, że podpisywałem dobre umowy. Jestem zabezpieczony, mogę żyć na rozsądnym poziomie i to mi dała piłka nożna. Nie muszę się martwić o jutro. Czy były to duże pieniądze? Były osoby, które zarabiały stokroć więcej, ale też takie, które zarabiały mniej. Jeśli ktoś daje z siebie 100% i ciężko pracuje nad sobą, by być piłkarzem, to w pewnym momencie swojego życia trafi na takie finanse, które go zadowolą i pozwolą mu utrzymać jego rodzinę.
29.07.20 22:53 FCBartąg
Ale, że nie bylo pytania o to jak pojechali na Okęcie po pieniądze za Małkowskiego? Przecież Matys miał najszybsze auto i przejął pieniadze przed lotniskiem, by potem przebijać się do Olsztyna. Wiózł 1.6 mln PLN na dzisiejsze, a wtedy to było warte więcej. Na lotnisku karki z klamkami straszyły piłkarzy przestrzeleniem kolan. Takie historie miał Stomil. A teraz ludzie narzekają, że prezes kwiatów nie wręczył piłkarzom.
29.07.20 22:10 Tiger
Dzięki za ten wywiad, mądre słowa Piotrka. powodzenia i dużo sukcesów!
29.07.20 21:42 THE CORE
Fajny gość. Pamiętam wbitą (wepchniętą?) piłkę w końcówce meczu z Ruchem w Wielki Piątek.