Tak efektownie jak drużyna rezerw nie spisuje się pierwsza drużyna. Po kolejnym teoretycznie wygranym meczu u siebie OKS 1945 musi dzielić się punktami z rywalem. Tym razem jedno oczko z Olsztyna wywiózł Okocimski KS Brzesko, który zagrał tak, jak poprzednie ekipy niedające się pokonać - cały czas się bronimy, a przypadkiem może uda nam się coś strzelić.
W pierwszej połowie meczu OKS 1945 nie potrafił wykorzystać swojej przewagi i rzadko zagrażał bramce gości. Olsztynianie często próbowali oddawać strzały z dystansu, ale piłka zamiast w bramce (lub chociaż w rękach bramkarza) lądowała na płocie oddzielającym trybuny od bieżni. Jedyne groźne akcje gospodarze przeprowadzili prawą stroną. Najpierw indywidualną akcję niecelnym strzałem zakończył Jakub Kowalski, a potem Łukasz Suchocki w sytuacji sam na sam trafił w słupek. Okocimski KS Brzesko przez całe 45 minut oddał ze dwa strzały: jeden niecelny i jeden obroniony przez Rafała Gikiewicza.
Po zmianie stron nadal atakowali olsztynianie, ale to goście po jednej przypadkowej akcji zdobyli cenną bramkę. Piłkarze Okocimskiego postanowili przerzucić piłkę przez całe boisko do swojego napastnika. Maciej Kisiel bez trudu opanował futbolówkę w polu karnym OKS-u, bo kryjący go Paweł Głowacki obracał się wokół własnej osi i wokół rywala (trochę jak Ziemia i Słońce - też odległość była dość spora). Kisiel jak na rasowego napastnika przystało huknął z całej siły i piłka znalazła się w samym okienku bramki strzeżonej przez Rafała Gikiewicza. OKS 1945 ruszył do ataku i pokazał, że jak chce, to potrafi. Trzy minuty później w polu karnym rywali od obrońcy odbił się Suchocki, a Andrzej Meler z Torunia wskazał na 11. metr. Do piłki podszedł Paweł Głowacki i... chyba celował w środek i pod poprzeczkę, w każdym razie kopnął z pół metra nad bramką. Po chwili jednak dośrodkowanie z lewej strony zamknął Jakub Kowalski i strzałem w długi róg nie dał żadnych szans Dariuszowi Treli. I Treli szans mógł nie dać Eduardo, gdyby tylko z dwóch metrów trafił w piłkę i umieścił ją w siatce. Brazylijczyk zrobił zamach i chybił. Największego pecha to miał jednak Suchocki. W sytuacji sam na sam chciał zmieścić piłkę między nogami bramkarza, ale ostatecznie trafił Treli w stopę. W trzeciej minucie doliczonego czasu gry uderzył zza pola karnego w krótki róg, ale piłkę z trudem do boku zdołał odbić bramkarz. Po chwili znowu piłka spadła mu pod nogi, więc nie czekając, oddał strzał, który mógł być strzałem meczu. Mógł, ale nie został, bo piłka zamiast do siatki trafiła w słupek.
O pechu Suchockiego można by opowiadać godzinami. Po faulu na nim karnego nie wykorzystał Paweł Głowacki, później w paru sytuacjach po prostu zabrakło szczęścia. Na zakończenie mały konkurs. Pech Łukasza Suchockiego to:
a) słupek
b) Dariusz Trela.
SMS-ów wysyłać nie musicie, wspomóżcie piłkarzy gorącym dopingiem podczas kolejnych meczów.
Autor: kom