W ramach wywiadów z cyklu "Co słychać u byłych piłkarzy Stomilu?" rozmawialiśmy z Szymonem Niestatkiem. Piłkarz za długo nie grał w Stomilu, a po zakończeniu przygody z piłką, zajął się inną profesją, na tyle ciekawą, że warto to odnotować.
Szymon Niestatek zanim zadebiutował w pierwszym zespole Stomilu Olsztyn to wcześniej grał w OKS Warmia i Mazury. - Gdy zaczęliśmy grać, to Stomil jeszcze istniał - wpomina Niestatek. - Zespół po Danielu Dylusiu przejął Andrzej Biedrzycki i w meczu decydującym o awansie do III ligi w Zalewie zawodnik gospodarzy “wjechał” mi mocno w nogę i rozwalił mi kostkę.
I dodaje: - Było mało czasu pomiędzy sezonami na przygotowania, nie załapałem się na obóz i musiałem szukać sobie klubu. Dyluś poszedł do Ostródy i zaproponował mi tam granie. Po półroczu w Stomilu podzekowano trenerowi Biedrzyckiemu, który przeniósł sie do Mrągowi Mragowo i przeszedłem tam, min. z Andrzejem Kluczkowskim. Było kilku starych zawodników z Olsztyna: Andrzej Kowalczyk, Piotr Krztoń, Andrzej Roszkowski i tam fajnie nam się grało, zajęliśmy 3. miejsce w lidze.
- Większość czasu grałem w Mrągowie - mówi Szymon Niestatek. - Słynne przejazdy “Biedrzobusem”, niesamowite historie. Wspominamy to do dzisiaj, gdy się spotykamy. Wróciłem na pół roku do Stomilu i wiosną znów wróciłem do Mrągowa. Niestety trener Andrzej Nakielski mnie odstawił, powiedział, że w wieku 24 lat jestem za stary, mimo dobrych meczów, np. z Huraganem Morąg.
Które spotkania Szymonowi Niestatkowi zapadły najbardziej w pamięci? - Najbardziej wspominam mecze przeciwko Stomilowi, w barwach Mrągowii. Wiadomo, że wzbudzały w nas największe emocje. W barwach Stomilu bardzo dobrze wspominam ten wygrany 3:0 mecz z Huraganem Morąg, strzeliłem w nim bramkę, z Jackiem Gabrusewiczem dobrze grało mi się na stronie. Wspominam też półfinał Wojewódzkiego Pucharu Polski z Jeziorakiem Iława, wygraliśmy 2:1. Zawsze mecz iławską czy elbląską drużyną to były spotkania z klimatem, większymi emocjami. Dobre ekipy, nasi kibice, to się pamięta.
W 2010 roku Niestatek ponownie grał w klubie w Olsztynie, a dokładnie w OKS II Stomilowcach Olsztyn, czyli zespole rezerw ówczesnego OKS 1945 Olsztyn. - W Stomilowcach fajna ekipa się zebrała, byli beniaminkiem IV ligi. Było kilku zawodników z przeszłością Stomilowską, mieszanka doświadczenia i młodości. Miło wspominam, ale nie ukrywam, że byłem już troszkę zmęczony, bo zacząłem pracować, zacząłem też już być trenerem lekkoatletyki.
Najbardziej po zakończeniu gry w piłkę brakuje mi klimatu szatni. W Mrągowii grałem za Biedrzy, mimo, że trzeba było jeździć, to jechało się tam z przyjemnością. Szatnia była i żyła. Za początków w Stomilu były takie sytuacje, że trening był na 16, a my potrafiliśmy przyjechać na 15 i godzinę siedzieć i gadać. To było coś niesamowitego. Takie szatnie były w Stomilu, Mrągowii i Motorze Lubawa. W Sokole Ostróda juz tak nie było, tam był dziwny klimat. Szczególnie Andrzej (Biedrzycki - red.) był unikalny, potrafił zarządzać szatnia jak mało kto.
Szymon Niestatek nadal nie wyobraża sobie życia bez sportu, ale co ciekawe nie realizuje się w piłce nożnej, a w lekkoatletyce.
- Kończąc swoją przygodę z piłką nożną dostałem pracę w szkole podstawowej w Spręcowie, jako nauczyciel wychowania fizycznego. Zacząłem się bawić w sport szkolny. Ciężko było stworzyć jakiś zespół, a zawsze miałem sentyment do lekkoatletyki. Postawiliśmy na sporty indywidualne. Po dwóch latach wychowaliśmy mistrzynię województwa w biegach.
- Gdy kończyłem granie w piłkę, zastanawiałem się, co będę robił dalej. Nie wyobrażałem sobie życia bez sportu, bez emocji. Jednak ta adrenalina, w większym czy mniejszym stopniu, ale była. Szykowałem sobie już drogę, gdy grałem jeszcze w Motorze Lubawa. Zrobiłem wtedy kurs trenerski w Warszawie z lekkiej atletyki, by podnieść kwalifikacje. W 2009 roku założyłem w Dywitach klub lekkoatletyczny i do dziś pracuje jako trener. Jestem też od roku prezesem Warmińsko-Mazurskiego Związku Lekkiej Atletyki. Jestem też koordynatorem sekcji lekkoatletycznej w AZS-ie po śmierci wybitnego trenera Zbigniewa Ludwichowskiego, pełnię jego obowiązki.
- Najbardziej z tego wszystkiego czuje się trenerem, najbardziej sie w tym realizuję. Udało nam się z Dywit wychować medalistkę mistrzostw Europy do lat 18, mamy zawodniczkę, która startowała na mistrzostwach świata (Alicja Potasznik - red.). To efekt tej pracy. Miałem oczywiście momenty, że trenowałem z chłopakami piłkę, gdy była pandemia, gdzieś w lesie robiliśmy treningi motoryczne, jednak generalnie jestem po drugiej stronie jako trener, ale w innej dyscyplinie sportu. Dość nietypowo, ale temu się poświęciłem. To moje drugie, sportowe życie. Z piłki dużo wyniosłem do swojej pracy trenerskiej, właśnie od trenerów w klubach. Podejście, etos pracy, metody, to bardzo mi pomogło, wdrażam to u siebie.
- Poszedłem w tym względzie pod prąd. Zacząłem się bawić w piłke w wieku lat 12, skończyłem w wieku 30 lat. 18 lat non stop. Potrzebowałem jakiegoś nowego wyzwania i zmiany otoczenia. Myślałem najpierw, że to będzie na jakiś czas, że sobie odpocznę od piłki, może sobie do piłki wrócę. Lekka atletyka zaraziłem sie w podstawówce od naszego nauczyciela, często brałem udział w zawodach szkolnych. Zawsze mnie to kręciło, chociaż wybrałem zawodniczo piłkę, bo ona kręciła mnie jeszcze bardziej. Trenowanie lekkiej atletyki jednak wciągnęło mnie już na stałe.