W trakcie turnieju "Stomil Cup" porozmawialiśmy z byłym piłkarzem Stomilu, a obecnie graczem i trenerem dzieci w Zniczu Pruszków, Arturem Januszewskim.
Miło się wraca do Olsztyna?
- Tak, jak najbardziej. Przyjechałem na zaproszenie Piotra Krztonia. Zapowiada się fajny turniej. Zanim poszedłem do Stomilu to znałem Piotrka z Warmii Olsztyn. Tak więc już trochę się znamy.
Nie każdy wie, że jeszcze gra Pan w piłkę na poziomie II ligi. Jest myśl o zakończeniu kariery?
- Póki co patrzę co jest przede mną, dalekich planów nie mam, myślę, że do czerwca jeszcze trochę pogram w piłkę.
Pamięta Pan okoliczności przenosin z Warmii do Stomilu?
- To było zimą. Warmia grała wtedy w drugiej lidze, obecnie to poziom pierwszej ligi. Pierwsze spotkanie w barwach w Stomilu zagrałem w 1998 roku.
Są jakieś szczególne spotkania w barwach Stomilu, których Pan nigdy nie zapomni?
- Było kilka takich spotkań, wygrane z Legią czy mecz barażowy z Górnikiem Polkowice. Wtedy chyba ostatni raz tylu widzów było w Olsztynie. Na gorąco więcej spotkań sobie nie przypomnę.
A ostatni mecz w Ekstraklasie z Dyskobolią?
- Ten mecz troszeczkę mógł się inaczej ułożyć, mogliśmy go zremisować, a nawet wygrać. Niestety bramki Grześka Rasiaka i Tomka Moskały dobiły nas. Jednak nie w tym meczu spadliśmy, bo wcześniej pogubiliśmy punkty.
Z kim ma Pan największy kontakt z drużyny Stomilu?
- Z Andrzejem Biedrzyckim z racji tego, że jego syn (Igor - red.) gra w Zniczu Pruszków. Z innymi także mam, ale nie tak częsty.
W sobotę zobaczymy Artura Januszewskiego?
- Tak, będę. Jeszcze jutro opiekuje się młodymi piłkarzami Znicza, więc wieczorem zagram. Zapraszam na trybuny.
Co można życzyć Stomilowi w 70. urodziny?
- Chyba tego co wszyscy kibice pragną - powrotu do Ekstraklasy. Trzeba jednak spełnić kilka warunków. Po pierwsze musi być baza treningowa i stadion oraz sponsor, na którym będzie można oprzeć budżet klubu.