Po meczu z Sandecją Nowy Sącz porozmawialiśmy z Arturem Siemaszką, pomocnikiem Stomilu Olsztyn.
Fatalny wynik w Nowym Sączu, mimo że od początku nic nie zapowiadało tego, że za chwilę stracicie trzy bramki.
- Zawsze mówię, że za styl nikt nam punktów nie da. Sandecja nie zagrała nie wiadomo czego, ale my w dziecinny sposób po własnych błędach tracimy bramki i trzeba wziąć to na klatę. Na własne życzenie dostajemy bęcki i będziemy wracać 11 godzin w smutnych nastrojach.
Naszym zdaniem byłeś jedynym wyróżniającym się zawodnikiem Stomilu. Próbowałeś tworzyć akcje na prawej stronie i wrzucać niskie piłki, bo z górnymi - przy rosłych obrońcach - Szymon Sobczak nie bardzo sobie radził.
- Nikt mi za to jednak cyferek nie dopisze. Człowieka szlag trafia, bo co z tego? Cieszyć jedynie może, że jest zdrowie, ale głupio się uśmiechać przy wyniku 3:0. Te punkty były nam dzisiaj bardzo potrzebne. Przyjeżdża do nas teraz Chrobry, który dzisiaj wygrał z Tychami, co było zaskoczeniem. My też nie spodziewaliśmy się, że po zwycięstwie nad Odrą w fajnym stylu, dzisiaj w fajnym stylu przegramy. Styl powinien zejść na bok i powinniśmy skupić się na prostym graniu, by strzelić bramkę. Drobne sytuacje mieliśmy dzisiaj i musimy je wykorzystywać. To też nie jest jeszcze koniec świata.
Nie myślisz, że przegrywamy na własne życzenie, bo bramki, które straciliśmy, były katastrofalne?
- Ja tak nie myślę, ja wiem. Własne błędy zadecydowały o tym, że przegrywamy. Będzie wszystko widać na skrócie. Każdy na piłce jakoś się zna i zobaczy, że to my popełniliśmy błędy, po których straciliśmy bramki, a nie po akcjach Sandecji. My takich bramek nie strzelamy i musimy się tego ustrzec przed kolejnymi meczami. Liga jeszcze trwa, wygrywamy z Chrobrym i znowu jesteśmy w grze o czubek tabeli.