W zeszły poniedziałek Wojciech Łuczak rozwiązał kontrakt ze Stomilem Olsztyn, a dwa dni temu został zawodnikiem II-ligowej Raduni Stężyca. Porozmawialiśmy z 31-letnim pomocnikiem o czasie spędzonym w Olsztynie.
Śmiejesz się w cyrku?
- Wiem, o czym mówisz. Często używam powiedzenia: nie mój cyrk, nie moje małpy. Mam nadzieję, że takiego śmiechu już nie będzie, jakiego bym sobie nie życzył.
Jak trafiłeś do Stomilu? Czy temat twojego przyjścia był grany za Wojciecha Kowalewskiego? Czy Grzegorz Lech miał duży udział w twoim przyjściu?
- Temat mojego przejścia pojawił się wcześniej i nie ukrywam, że najbardziej chodziło o moją znajomość z Płocka z Adamem Majewskim i nie ukrywam, że to jest mój kolega. Do dopięcia było dość daleko, bo ówczesny prezes miał inny plan na zespół i jak najbardziej to szanowałem, miał do tego prawo. Temat pojawił się, gdy Stomil źle wystartował, trener Majewski jeszcze bardziej napierał na moje przyjście, Grzegorz Lech został prezesem i dopięliśmy szczegóły. Teraz mogę o tym powiedzieć, że gdy już jechałem do Olsztyna, miałem ofertę z Widzewa Łódź. Wcześniej obiecałem prezesowi i trenerowi, że postaram się im pomóc, to zamknąłem temat Widzewa i przyszedłem do Stomilu.
Przed przyjściem do Stomilu nie przechodziłeś żadnego obozu przygotowawczego z innym zespołem? Mówiłeś, że jeździłeś tylko na rowerze.
- Tak, paradoks tej sytuacji jest taki, że cały okres przygotowawczy jeździłem na rowerze. Również miałem treningi, sam sobie tworzyłem obóz przygotowawczy. Skupiałem się przede wszystkim na dużej częstotliwości pracy z piłką, a nie na bieganiu. Bardziej bazowałem na czuciu mięśniowym, jeździe na rowerze.
Takie przygotowanie spowodowało, że jesienią byłeś najlepszym zawodnikiem Stomilu, który z całej drużyny wykręcił najlepsze liczby. O czym to może świadczyć?
- Ciężka praca i to, że się nie poddałem. Po ŁKS-ie skreśliło mnie wiele osób, ludzie w Łodzi dużo nieprawdziwych rzeczy o mnie mówili, które potem się nie sprawdziły. Dla mnie największą wartością jest nie to, że wykręciłem takie liczby, tylko że spowodowałem, że opinie o mnie okazały się nieprawdziwe.
Po przyjściu do Stomilu spodziewałeś się, że będziemy grali taką toporną piłkę? Jakie były twoje pierwsze wrażenia?
- W tamtym momencie tak nie oceniałem tego, co się działo. Po prostu cieszyłem się każdym treningiem, bo poprzez impas dwu-, trzymiesięczny stęskniłem się za szatnią, relacjami w drużynie. Cieszę się, że miałem taki czas, bo zrozumiałem, jak bardzo kocham piłkę i jak ona jest mi potrzebna do życia.
Dlaczego wiosną nie mogłeś nawiązać do tak dobrej gry jak jesienią?
- Uważam, że była bardzo ciężka zima. Wtedy było bardzo trudno się dobrze przygotować ze względu na warunki, chociaż w pierwszej rundzie przygotowywałem się samemu. I chociaż nie miałem liczb, uważam, że moja gra była lepsza. Lepiej się utrzymywałem przy piłce, więcej razy wychodziłem z sytuacji z przeciwnikiem na plecach, może laik tego nie widział, ale ja w analizach swojej gry to zauważałem. Liczb nie było, bo trafiałem w słupki i poprzeczki.
I niestrzelony karny...
- Też w słupek! Ale najlepsi piłkarze też nie trafiają karnych, musiałem dołączyć do tego grona (śmiech - red.). Suma szczęścia w piłce zawsze równa się zero. Nie strzelisz teraz, to strzelisz kiedy indziej. Jeżeli teraz piłka ci da, to kiedyś ci zabierze.
Czy przygotowanie zimowe było tego przyczyną, że właściwie prawie każdy zawodnik wyglądał słabiej niż jesienią?
- Trudno mi oceniać, trzeba pytać trenera o przygotowania. Były mecze lepsze i gorsze, tylko wyniki się nie zgadzały. W Polsce mamy taką mentalność, że jak przegramy, to jest tragedia, a jak wygramy to jest super i idźmy na wesele. Głównym celem było utrzymanie. Na pewno Adam Majewski chciał zmienić filozofię w Stomilu, ale budowanie czegoś od nowa w kontekście gry to jest bardzo ciężki temat i temu trzeba poświęcić kupę czasu i mieć odpowiednie narzędzia. Czy one w Stomilu były?
Adam Majewski właściwie od początku swojej pracy nie miał odpowiednich narzędzi.
- Wróćmy jeszcze do tego, że zimą odeszło dwóch podstawowych obrońców, Maciej Spychała jako ósemka był w tym ustawieniu niezbędny - kontuzja, Grzegorz Kuświk wypadł na bardzo długo... To cztery ważne jednostki. W miejsce dwóch podstawowych obrońców nikt nie przyszedł. Wrócił Rafał Remisz po bardzo ciężkiej kontuzji, od którego nie można było od razu oczekiwać fajerwerków. Później już grał bardzo dobrze. Uważam, że w zimę nie wzmocniliśmy się na tyle, na ile powinniśmy.
Od kiedy właścicielem Stomilu został Michał Brański, z każdym kolejnym okienkiem transferowym Stomil się osłabiał.
- Nie chcę wchodzić w czyjeś kompetencje, jestem od grania, a nie od oceniania prezesów, trenerów czy dyrektorów sportowych. Od tego są kibice. Mogę tylko powiedzieć, że takie sytuacje się nie powtórzą i wnioski zostaną wyciągnięte. Popełniony błąd trzeba naprawiać, a wydaje mi się, że to są ludzie, którzy potrafią wyciągać wnioski.
Na filmach z obozu asystent trenera Karol Szweda pokazywał ci, jak się przyjmuje piłkę. Stosujesz jego rady?
- Porad było bardzo dużo. Trener Karol Szweda jest pasjonatem i dużo uwagi poświęca niuansom, które z punktu widzenia piłkarza wydają się wkurzające, ale to jest potrzebne i tacy ludzie też są potrzebni, którzy na to zwracają uwagę.
Były sytuacje, jak na przykład z Bełchatowem, bramka na 3:2. Koki zagrał mi piłkę, przyjąłem ją w pozycji bocznej, złamałem gościa, później drugi raz, trzeci, czwarty, poleciał na trybunę, później Sam strzelił bramkę. Są różni trenerzy, każdy ma swoją filozofię i swój etos pracy i od każdego można wiele wyciągnąć.
To prawda, że nie mogliście z nim wytrzymać i dlatego odszedł?
Nie, myślę, że nie. Na pewno był trudny... Ludzie, którzy mają jakiś charakter, nie są łatwi i z takimi ludźmi też trzeba umiejętnie pracować. Szatnia jest specyficznym miejscem, nie jest to naturalna proza życia, trzeba umieć w niej funkcjonować i trzeba się szanować. Możemy tam powiedzieć sobie różne rzeczy, ale poza boiskiem się szanujemy.
Czy pomysł trenera Adama Majewskiego na Stomil wypalił się wiosną po 0:5 z Sandecją? To był jego ostatni mecz, wpuścił 5 młodzieżowców, a przy 0:3 wyglądało, jakby już się poddał.
- Po tym meczu naprawdę nie czułem się dobrze. Sandecja po nas się przebiegła. Po kilku porażkach być może taki mecz musiał się wydarzyć, żeby coś się ruszyło dalej. Miałem wtedy obawy, czy się utrzymamy. To był mocny gwóźdź. Ale jak znam trenera, to on raczej tak łatwo się nie poddaje.
Chyba też nie byłeś ulubieńcem trenera Klepczarka, który dawał do zrozumienia po twojej przerwie za kartki, że musisz walczyć o skład i z Radomiakiem zacząłeś mecz na ławie, a wcześniej grałeś wszystko od początku.
- To była typowa kurtuazja z jego strony. Mnie nie było, zespół wygrał ważny mecz, a do tego nie grałem później, bo 4 dni leżałem z gorączką w łóżku. Pojechałem na Radomiak, ale miałem nie jechać, chociaż chciałem być z zespołem, wszedłem i już grałem. Inaczej trener Klepczarek widział moją osobę, bardziej w przesuwaniu, a ja wolę mieć wpływ na grę.
W którym ustawieniu i u którego trenera lepiej ci się grało? U Adama Majewskiego grałeś po prawej stronie ataku.
- Tak, graliśmy na dwie dziesiątki i trzeba było operować bardziej w pionie i po prawej stronie. Piłkarze są narzędziami trenerów i muszą grać tam, gdzie szef każe.
Czyli można powiedzieć, że ani jedna, ani druga pozycja nie była optymalna dla ciebie.
- Tak. Gdybyście obejrzeli mecze, w których grałem na ósemce, czyli 60% w ofensywie 40% w defensywie, to w każdym z nich dominowaliśmy przeciwnika. Z Głogowem, z Arką Gdynia w drugiej połowie. Z Chrobrym w drugiej połowie, gdzie też ich zamknęliśmy na własnej połowie.
Tylko Chrobry prowadził już chyba 3:0.
- 2:0 prowadził, ale... mieli dobrych zawodników. To też nie jest tak, że zrobili to świadomie. Ten mecz też mogliśmy zremisować, wygrać, to już nie ma znaczenia. Chodzi mi o to, że trzeba przeczytać zawodnika, zobaczyć jego atuty i wystawiać go na najlepszej pozycji.
Trener Klepczarek też miał fajny pomysł, który okazał się strzałem w 10. Wygraliśmy kluczowy mecz w Bełchatowie, który dał nam utrzymanie. To jest moja opinia.
Najwięcej mówiło się jednak o sytuacji pozaboiskowej, przede wszystkim dotyczącej odstawienia starszych zawodników od gry.
- Ta cała sytuacja została bardzo mocno rozdmuchana i źle zinterpretowana przez ogół. Oczywiście nie miałem pojęcia przed przyjściem do Stomilu, że istnieje coś takiego jak PJS. Nigdy w praktyce tego nie doświadczyłem. Byłem troszeczkę zdziwiony, że zostało 7 kolejek do końca i to się wydarzyło. Przenalizowałem to i rozumiem sytuację klubu, który miał prawo do tego, bo pieniążki są bardzo ważne. Dało to dużą dozę niepewności, bo utrzymanie jeszcze nie było zapewnione. Tę sytuację można było rozwiązać inaczej, wyłącznie w środku. Bez sensu, że takie rzeczy wychodzą, bo nic dobrego z tego nie wynika. To kolejna sytuacja, z której należy wyciągnąć wnioski.
Gdyby to się udało i trener Klepczarek nie wystawiłby cię w 7 ostatnich meczach, to chyba nie byłbyś zadowolony. Wszystko odbyłoby się twoim kosztem i utrudniłoby znalezienie nowego klubu.
- Tak. Z punktu widzenia zawodowca i profesjonalisty takie rzeczy nie mają prawa się wydarzyć. To bardzo duża wada tego projektu. Kiedyś wszystko musiałeś udowadniać i na wszystko zapracować. Na pewno bym się z tym nie godził, bo pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze. Jeśli ktoś odchodzi z klubu, ale zasługuje na grę, to dlaczego ma nie grać? Wszędzie na Zachodzie zawodnicy, którzy są dobrzy, grają w tych klubach i trenerzy na nich stawiają do końca. To jest zawodowstwo i świadomość.
Ale tutaj nie jest tak, że nie grasz, bo odchodzisz, tylko że jesteś za stary.
- Tak, bo jesteś za stary. Albo nie będziesz grał, bo odchodzisz, bo po co... Uczmy się profesjonalizmu i starajmy się zmieniać świadomość, szanujmy się.
Jak się o tym wszystkim dowiedzieliście, że nie będziecie grać?
- Ja się w tę sytuację nie zagłębiałem, bo dla mnie było to śmieszne. Oczywiście, później zrozumiałem też drugą stronę. Po Koronie Kielce była duża euforia, bardzo słaby mecz w naszym wykonaniu, ale wygrany 2:0. A potem nagle: jeb! Zawodnicy, którzy to zrobili, wyszli z tarapatów z początków sezonu i dziwnych akcji, kryzysów na prostą, to mieli zostać odsunięci. Tu nie chodzi o to, by każdy miał rację, tylko żeby dojść do porozumienia. Nie jestem osobą, która powie, co działo się w szatni, bo to nie miało znaczenia.
Wszystko rzekomo miało się rozgrywać o premie za grę i wyjściówki, których starsi zawodnicy nie chcieli odpuścić.
- Nie, to są jakieś herezje i nie wiem, kto je opowiada. Dla mnie najważniejsza jest gra. Na wstępie powiedziałem ci, że przez impas, który przeżyłem, znalezienie klubu nie było łatwe. Gdy wychodziłem na trening, to dla mnie była wielka radość. Każdy z nas ma rodziny i dba o swoją przyszłość. Jak można odpuścić pieniążki, na które się pracuje całe życie? Dużo rzeczy zostało źle przedstawionych, nie było jakiegoś spotkania, żeby znaleźć wyjście z całej sytuacji.
Jaką rolę w tym wszystkim odegrał Grzegorz Lech? Miałeś do niego żal za bierność? Po tym wszystkim podał się do dymisji, pokazując, że to wszystko go przerosło.
- To nie była łatwa sytuacja, by z bycia piłkarzem zostać prezesem. Z dnia na dzień musisz się mierzyć z różnymi problemami. Nie chcę Grzegorza Lecha krytykować i chwalić, bo nie jestem osobą kompetentną. W piłce jest bardzo dużo emocji i takie sytuacje się pojawiają nagle i trzeba działać. Dlatego na Zachodzie bardzo wielu piłkarzy zaczyna swoje kariery od juniorów, poznawania funkcjonowania klubu od dołu, a później dorasta do jakiejś funkcji. U nas jest tak, że ktoś nagle dostaje jakieś zadanie i musi w tym się odnaleźć i działać. Często popełnia się dużo błędów. To jest tak jak z tymi młodzieżowcami. Kiedyś musiałeś na szansę zapracować i często ją wykorzystywałeś, a teraz dostaje się ją za friko. Błędy są po to, by je popełniać i stawać się lepszym. Bardzo szybko kogoś oceniamy pod kątem popełnionych przez nich błędów.
Od ludzi na stanowiskach prezesa jako kibice chyba możemy oczekiwać tego, żeby byli dobrzy i skuteczni. Od piłkarzy nie wymagamy perfekcji w grze i tego, że każde zagranie będzie idealne, bo Stomil nie gra w Lidze Mistrzów. Ale gdy prezes ściąga piłkarzy, którzy nie radzą sobie w IV lidze i z niej spadają, to nie da się tego w żaden sposób obronić i mamy prawo oceniać, że jego działania są słabe.
- Macie takie prawo, by oceniać. On sam mówi, że popełnił błędy.
Tylko nie ma szans ich naprawić, bo zrezygnował.
- To już trzeba z nim porozmawiać, bo nie będę wchodził w jego kompetencje. Wy jesteście długo i emocjonalnie związani z tym klubem.
Wrócimy jeszcze do tej afery. Wynikami i grą jednak za bardzo się nie obroniliście. Nie widzieliśmy sportowej złości.
- Żadnej afery nie było, po prostu grali najlepsi. Ale czy klub chciałby dostawać po 5:0, gdybyśmy wystawili chłopaków, którzy nie są gotowi? Musimy zadać sobie kilka pytań. Czy to by tym młodym chłopakom dało jakąś korzyść? Patrzymy na pieniądze, bo chodzi o egzystencję klubu, ale patrzmy też na aspekty ludzkie, czy mentalnie byliby w stanie to znieść. Z Sandecją było zresztą widać...
Wtedy zagrało 5 młodzieżowców, a co by było z 10?
- Trzeba przyznać, że na wiosnę się osłabiliśmy. Grając tym podstawowym składem z jesieni, mogliśmy naprawdę o coś powalczyć, ale to się pokruszyło. Ale mogło się pokruszyć jeszcze bardziej przez trenowanie na lodzie w Mrągowie, na Manorze czy gdzieś tam. To nie były warunki pierwszoligowe, ale zapieprzaliśmy i staraliśmy się robić to na 100%. Utrzymanie można uznać za sukces.
Jeszcze w międzyczasie wybuchła afera alkoholowa. Kilku zawodników miało pić w pomieszczeniu klubowym i nie wyjść na jeden z treningów, będąc właśnie pod wpływem. Później zaczęła się narracja o pijaństwie.
- O, Jezu! Co to za herezje! Ten, kto to ogłosił, powinien się doinformować, co przekazuje. Musi zmienić swoich informatorów. To są herezje. W Bundeslidze zawodnicy po każdym meczu piją piwo, a tylko w naszym kraju robi się z igły widły. Dziennikarz powinien zająć się poważnymi sprawami, a nie tworzyć gównoburze.
Ingo van Weert w holenderskiej gazecie opowiadał, jak dobrze bawiliście się, wracając z meczów. Śmialiście się potem z tego?
- Ingo sam akurat kupował piwo, bo miał urodziny i debiutował w drużynie, także ten wywiad może został źle spisany. 95% zespołów w Polsce, wracając z meczów, pije sobie po piwku czy po dwa i leci muzyczka. Jedziesz autokarem 12 godzin przyklejony do szyby. Piwko po meczu to jest dobra forma relaksu, jest nawet wskazane. Za granicą piją alkohol i palą papierosy i nikogo to nie rusza, a u nas pełno jest takich sytuacji i tak się to kręci. Głupie afery, bądźmy poważni. Ingo jest introwertykiem, mówił mi, że chciał inaczej to przedstawić. Śmialiśmy się z tego.
Czego brakowało Stomilowi? Oprócz kilku lepszych meczów nie rozpieszczaliście nas swoją grą. Brakowało przede wszystkim umiejętności czy woli walki, bo do tego też były zarzuty kibiców?
- System z trójką z tyłu, którym chcieliśmy grać, nie jest łatwy. W tym systemie operują najlepsze drużyny na świecie z najlepszymi zawodnikami. Raków od 6 lat gra takim ustawieniem i co pół roku trener Papszun dobiera sobie zawodników, których potrzebuje i którzy podniosą poziom. A tutaj trener Majewski walczył z ostrym cieniem mgły.
Czy 2 miesiące temu rozważałeś odejście z klubu? Dlaczego chciałeś rozwiązać kontrakt, mając jeszcze rok ważną umowę?
- Wtedy nie planowałem. Gdy graliśmy ostatnie mecze, to rozmawiałem z Grzegorzem Lechem, że pewna forma się wyczerpała. Chciałem być po prostu szczery. W tym roku miałbym bardzo dobry kontrakt w Stomilu, ale doszedłem do wniosku, że nie dałbym klubowi i drużynie tyle, ile chciałbym i mógłbym dać. A siedzenie w miejscu i pobieranie dość wysokiej pensji byłoby nieszczere, więc podjąłem taką decyzję, że lepiej będzie odejść, a klub może ściągnie dwóch zawodników za mój kontrakt, którzy dadzą z siebie wszystko. Nie mówię, że nie dałbym z siebie wszystkiego, ale to moje wszystko byłoby niewystarczające i byłbym sfrustrowany.
Jak przebiegały rozmowy o twoim zwolnieniu z kontraktu i z kim je prowadziłeś? Bo kontrakt rozwiązałeś w poniedziałek, gdy prezes Lech przygotowywał się do rozstawiania pachołków na treningu.
- To nie było tak, że ja w poniedziałek rozwiązałem kontrakt w Stomilu i od razu podpisałem z kim innym. Miałem dobry sezon, spoko liczby na to, co graliśmy, a ja przez ponad tydzień nie miałem nowego klubu. Trochę to niekomfortowe, bo kto by rozwiązał dobry kontrakt? Na 99,99% u trenera Stawskiego grałbym wszystko. Gdy wracałem z rodziną z wakacji w Chorwacji, zadzwonił do mnie trener Stawski. Powiedział, że chce budować zespół wokół mnie, itd., ja powiedziałem, że bardzo mi to schlebia, przemyślałem całą sytuację i nie mogę dać tyle, ile bym chciał, i podejmuję taką decyzję. Zadzwoniłem jeszcze do Grzegorza Lecha, bo z nim podpisywałem kontrakt, również to uszanował. Później rozmawiałem z przyszłym prezesem Stomilu, który powiedział, że nie spotkał się z sytuacją, by ktoś rezygnował z takiego kontraktu. Klub uszanował mój wybór i się rozstaliśmy. Inaczej sprawa by wyglądała, gdybym rozwiązał kontrakt i od razu podpisał z kimś innym.
Czy gdyby Stomil nie zgodził się na rozwiązanie kontraktu, chciałoby ci się jeszcze tutaj grać?
- Świadomi ludzie potrafią dojść do porozumienia. Dlaczego mielibyśmy się nie dogadać? Zawsze trzeba rozmawiać. Ja porozmawiałem szczerze i bez podtekstów. Gdybym rozmawiał o podtekstach, to o 16:00 rozwiązałbym kontrakt, a o 17:00 już byłaby informacja, że podpisałem umowę z nowym klubem. A chyba ktoś tak zrobił w Stomilu, nie?
Van Huffel tak zrobił. Była godzina różnicy między odejściem ze Stomilu a pójściem do Chojniczanki.
- No, Łuczak zachował się w porządku. Odszedłem normalnie, nie mam jakichś pretensji do Stomilu. Zawodnicy, którzy grali tu 10 czy 15 lat, nie mieli pożegnania, na jakie zasłużyli.
Kiedyś grałem z jednym zawodnikiem w Górniku Zabrze, który opowiedział taką ciekawą historię. Dostał dwuletni kontrakt w Niemczech, ale zmienił się trener, który go nie widział w składzie i grzecznie mu to oznajmił. Właściciel klubu zaprosił zawodnika z całą rodziną na kolację, przeprosił za tę sytuację, wypłacił caly dwuletni kontrakt i zapowiedział, że w przyszłości ma pracę w klubie. Piłkarzy trzeba szanować. To powinien być obowiązek, by zatrzymywać swych piłkarzy.
Współczujesz tym, którzy zostali, albo którzy przyjdą do Stomilu? Bo nie wiadomo, co ich może tutaj spotkać.
- Przed przyjściem do Stomilu zrobiłem cztery awanse, grałem o inne cele, więc ludzie też się mnie pytali, po co tu przychodzę. Dla mnie było to wyzwanie. Idziesz po prostu grać w piłkę. Na nowych zawodnikach spoczywa odpowiedzialność, boisko ich zweryfikuje.
Czy zarządzający klubem znają się na piłce?
- Być może poznają piłkę, uczą się tego. Nie jest to łatwy kawałek chleba, trzeba być człowiekiem futbolu i na nim zjeść zęby. Nikt się nie rodzi geniuszem, każdy musi popełnić błędy. Oni też. Najważniejszą kwestią jej wyciąganie wniosków. Warto być w tym klubie, a nie pojawiać się dwa razy w roku, trzeba żyć w tym klubie i z kibicami. Trzeba mieć czas. Klub to żywy organizm, jak kwiat. Jeśli podlejesz go raz na miesiąc, to ci zwiędnie. Klub to ludzie i relacje między nimi. W klubie piłkarze są najważniejsi, wszędzie na Zachodzie piłkarze są najważniejsi.
Wiele lat temu, gdy byłem w Holandii, Willem II grało taki mecz z Ajaksem. Pierwszy zespół grał, ja siedziałem na trybunach. Trenerem Ajaksu był van Basten, grali Suarez i Huntelaar, a my przegraliśmy 0:7. Po meczu była salka Spelershome, do której przychodzili starsi kibice związani z klubem, stałem tam w garniturze klubowym, każdy z każdym rozmawiał. Podszedł do mnie jeden kibic i mówi mi: "Wojtek, nie martw się, to jest tylko piłka. Następny mecz wygramy". Byłem w szoku.
U nas bardziej żyje się porażkami.
- Po 0:7 już by chciano zdzierać z piłkarzy koszulki.
Z naszym słowiańskim temperamentem nie potrafimy radzić sobie z porażkami.
- To nic nie daje, tylko nerwy psuje.
Czy Stomil utrzyma się w I lidze w kolejnym sezonie?
- A dlaczego nie? Każdy mówi, że Stomil spada, a jakoś spaść nie może. Dajmy czas trenerowi i piłkarzom. Trzeba będzie oceniać po jakimś czasie.
Dobrym pomysłem jest taka rewolucja w składzie jak teraz, że odchodzi z 15 zawodników z i tak nie za szerokiej kadry?
- Czas pokaże. Zazwyczaj powinno się wymieniać 3-4 jednostki, które dają jakość. Wiedziałem, że tak będzie. Podpisując kontrakt na dwa lata, rozmawiałem z panem Żukowskim. Powiedział, że teraz utrzymamy zespół, a w przyszłym sezonie walczymy o awans. Taki był plan, że utrzymamy ligę, zostawimy trzon zespołu i jedziemy z koksem.
Czy jako kibice nie mamy prawa czuć się oszukani? Od dwóch lat mieliśmy grać co najmniej o baraże, a cały czas walczymy tylko o utrzymanie.
- Macie takie prawo. Jesteście głodni sukcesu dla tego klubu, nie możecie ciągle żyć historią. Macie prawo wymagać, by klub wygrywał mecze, odnosił sukcesy, a nie żył w stagnacji. To oczywiste. Ale trzeba też popatrzeć na inne ważne kwestie, jak infrastruktura. Jaki byłby sens grać w ekstraklasie? Ten stadion ma duszę, to się czuje, ale co telewizja ma pokazać? Każdy klub, który chce się rozwijać, musi coś tym zawodnikom oferować. Olsztyn jest bardzo fajnym miastem do życia dla piłkarza, chociaż dla zwykłych ludzi może niekoniecznie, bo nie ma jakichś większych fabryk, wszystko opiera się na turystyce i małych przedsiębiorstwach. Muszę patrzeć też na swoją rodzinę.
Co pozytywnego zapamiętasz z pobytu w Olsztynie?
- Staram się wszystkie pozytywne rzeczy zapamiętać, a z tych negatywnych wyciągnąć wnioski. Bardzo fajna szatnia wbrew temu, co mówiły jakieś plotki. Plotka ma to do siebie, że 100 razy powtórzona staje się prawdą. I utrzymaliśmy klub na poziomie I-ligowym, mimo że nam nie dawali szans, chociaż tylko jeden zespół spadał. Chciałbym też podziękować kibicom i wszystkim ludziom związanym ze Stomilem za ten wspólnie spędzony czas. Będę trzymał kciuki za Stomi, bo życzę temu klubowi jak najlepiej.
11.07.21 12:16 MD
Ciekawy wywiad, choć nie we wszystko wierzę. Zobaczymy jak to będzie, a Łuczakowi życzę powodzenia dalej oraz żeby go ta radość z gry nie opuszczała jak najdłużej.
11.07.21 09:37 llpn@tlen.pl
Jedno jest pewne. Szkoda ze go nie zatrzymali, ale jak sam powiedział, kontrakt miał wysoki. Z przeglądu gry brak doświadczonego napastnika i znowu nie ma komu bramek strzelać. Z całym szacunkiem do mysiorskiego, ale szału nie robi w napadzie.
11.07.21 06:29 A Ś
IIpn powiedział. Wszystko taka prawda
10.07.21 22:16 llpn@tlen.pl
Szkoda, że nie powiedział całej prawdy z szatni tylko kłamie i zmowa jak reszta starszyzny. Wiadomo że za grę mają hajs i dodatkowo za każde minuty gry. I czemu nie powie kto skład w szatni ustalał. Bo chyba każdy wiedział, że nie dawali młodym grać tylko siedzieć mieli cicho, bo by się okazało że są lepsi...
09.07.21 14:08 zjs
Wnioski nasuwają się same bez pytania Brańskiego. Rządzi RN z jego błogosławieństwem. Czyszczenie z wszystkich atrybutów biało-niebieskiego Stomilu. Klub STO nie pisze się na zarządzanie chaosem i wycofuje się z inicjatywy. Czekamy na ekspoze nowego prezesa. 10 lipca kończy mu się urlop ale chłop będzie musiał jeszcze odpocząć po urlopie. Nie wiadomo płakać czy śmiać się?
09.07.21 12:23 czerkasow
ZJS -pytania kieruj do Brańskiego. Jeżeli publicznie zarzuca mu się kłamstwa oznacza: 1) że zaczyna się palić grunt pod nogami i to mocno oraz 2) chyba nie znam ludzi, którzy mają bardzięj rozdęte ego i są bardziej głupi niż członkowie obecnej Rady Nadzorczej. A najgorsze jest to że uważają nas, kibiców, za mniej rozgarniętych umysłowo od siebie. Takie zaklinanie rzeczywistości na twitterze.
09.07.21 11:56 jacekoks
Mysiorski i Szramka out ?! Co tam się odpier.!!!
09.07.21 09:34 zjs
No dobrze kocie, ale co z inicjatywą Klubu STO. Chór dalej śpiewa? Jaki jest odzew ze strony Brańskiego ? Kto personalnie podejmuje wszystkie kluczowe decyzje w klubie? Po tych wszystkich posunięciach, łącznie z eksodusem kilkunastu młodych piłkarzy, widać jakiś generalny zamysł, bo chyba nie jest realizowana teoria chaosu?
09.07.21 09:08 kot
Dodaj do tego oddanie dwóch podstawowych obrońców i zapowiedź walki o awans, która przerodziła się w walkę o przetrwanie klubu.
09.07.21 07:58 DJKS
Czytając wywiad nie sposób nie odnieść wrażenia, że pstryczek w nos od Łuczaka dostał Brański. Tak, tak, klubem się żyje, a nie bywa w nim dwa razy w roku!
09.07.21 07:38 Paweł Wilicki
A ja jednak żałuję że nie zatrzymali Łuczaka. I myśl budowania wokół Niego zespołu super. Ale on widać zobaczył że obiecana ekstraklasa mu odjechała że Stomilem i podziękował. Wywiad? Super pomysł i wykonanie, niestety Łuczak gryzł się w język. A szkoda... P.S. Pożegnanie Janka, Skiby faktycznie ....nie na poziomie.
09.07.21 07:15 A Ś
To co chciał to powiedział
09.07.21 06:44 kubik
Jeżeli chodzi o szacunek dla piłkarzy którzy grali tu 10-15 lat to chłop ma totalna racje. W Stomilu nie ma żadnego szacunku którzy odchodzą. Piotrek Skiba czy może trochę mniej lubiany Janek ale obydwaj naprawdę dużo dali Stomilowi. Boli mnie to nie można pożegnać się po ludzku czy im podziękować przy publiczności. Odbieram to tak … fajnie było ale wyp…. a im szacunek się należy nie ważne jak się patrzy !
09.07.21 04:13 Karol Maciej
Aaaaą was
09.07.21 00:16 jaro12
Jak dla mnie jest bliżej do sprzedawania kartofli niż gry w piłkę nożną. No ale ,każdemu należy dać szansę...
08.07.21 23:06 masti
G. Kuświk trenuje jak Janek w DKS-ie Dobre Miasto
08.07.21 23:02 nor
Panu piłkarzowi życzę powodzenia. Dzięki, Kot, za tę rozmowę!
08.07.21 22:23 chodi
Powodzenia !!!
08.07.21 21:59 hadzi
Brawo profesjonalista w 100% do zobaczenia jeszcze kiedyś w Stomilu.