Przed meczem Stomilu z Motorem Lublin rozmawialiśmy z obrońcą Dumy Warmii Hubertem Sadowskim.Jak ocenia swój powrót po trzech latach do Olsztyna, co zmieniło się w klubie, jak ocenia ostatnie mecze i co przewiduje na najbliższą ligową niedzielę? Przeczytajcie.
Jak mocno zmieniony Hubert Sadowski wrócił po 3 latach do Olsztyna?
- Jako doświadczony zawodnik i jeszcze lepszy człowiek. Każde wypożyczenie (m.in. Skra Częstochowa i GKS Katowice - red.) dało mi wiele jako zawodnikowi, bo nie zawsze było łatwo i na swoją szansę musiałem zapracować. W GKS-ie długo czekałem, pracowałem indywidualnie z trenerami i tę szansę potem wykorzystałem. Cieszę się z tego, że te trzy lata dały mi wiele.
Co zmieniło się w samym klubie i jego otoczeniu?
- Większych różnic nie widzę. Wiadomo zmienił się skład osobowy w szatni oraz ludzie w klubie. Warunki infrastrukturalne się nie zmieniły, nie widzę tutaj zmian i uważam, że nie jest źle w tym temacie.
Analizowałeś dlaczego w 2020 roku zbyt dużo w Stomilu nie pograłeś?
- Lepiej jak pominę ten temat, nie chciałbym przytaczać rozmowy z trenerem (Adam Majewski - red.). To nie oznacza, że nic mi nie dało wtedy wypożyczenie do Olsztyna. Mieliśmy fajną drużynę, było sporo doświadczonych piłkarzy i od nich mogłem dużo czerpać. Nie traktuję tego okresu jako straconego, poznałem wielu fajnych ludzi i nie mam nikomu nic za złe. Żeby nie wyszło tak, że był jakiś konflikt. Rozmawiałem z trenerem o mojej sytuacji w środku sezonu, dostawałem swoje szanse i nie będę nikogo obwiniał poza sobą. Wszystko zależało tylko i wyłącznie ode mnie. Podsumowując ten wątek, nie chcę na nikogo mówić źle, bo miałem dobre relacje z każdym z piłkarzy i ze wszystkimi ze sztabu szkoleniowego.
Najlepszy mecz to pewnie był ten z Górnikiem Łęczna, który wygraliśmy 2:1, a Ty zagrałeś pełne 90 minut?
- Z tego meczu pamiętam dwie sytuacje. Na początku meczu straciłem piłkę przy wyprowadzeniu i mogliśmy stracić bramkę. Przy straconej bramce mogłem się lepiej zachować. Cieszyło zwycięstwo i to, że zagrałem w pełnym wymiarze, ale pamiętam, że potem już nie grałem od pierwszej minuty. Mecz z Górnikiem to musiał być występ z konieczności.
Mówi się się, że dwa razy się nie wchodzi do tej samej rzeki. Ty temu zaprzeczasz, bo dwa razy grałeś w Skrze Częstochowa, a teraz wróciłeś do grodu nad Łyną. Czym przekonał ciebie Stomil?
- Patrząc przez pryzmat rozegranych minut to powrót do Częstochowy nie był dobry. Wybierając Olsztyn nie sugerowałem się, że wcześniej mi nie poszło, to teraz też tak może być. W styczniu przebywałem w Olsztynie przez tydzień i wtedy uświadomiłem sobie, że będę miał tutaj szansę na rozwój i na grę w większym wymiarze czasowym niż gdzieś indziej. Przyjechałem na taki okres testowy, bo wcześniej nie mieliśmy okazji trenerem Szymonem Grabowskim się poznać. Wracając w styczniu do domu poczułem smutek, że nie można było transferu dograć już w tamtym momencie. Ucieszyłem się, gdy telefon zadzwonił drugi raz i mogłem trafić do Stomilu.
Przyszedłeś w miejsce Jakuba Tecława, który odszedł do GKS-u Tychy, trudne zadanie przed Tobą. O ile Stomil mało traci goli, to póki co strzeliłeś tylko jednego gola.
- W ostatnim meczu miałem swoją szansę, ale się nie udało, ale jest jeszcze sporo meczów. Pierwsze spotkania pokazały, że piłka mnie szuka i jeszcze nie raz strzelę. Sam sobie nie nałożyłem presji, że muszę strzelić tyle co Kuba. Będę trenował karne, to może koledzy dadzą mi strzelić. Nie pcham się do tego, bo są inni w pierwszej kolejności.
Byłeś blisko trafienia z Olimpią Elbląg po zamieszaniu w polu karnym, no i już wspomniałeś o ostatnim meczu w Polkowicach, gdzie na początku drugiej połowy wyskoczyłeś do głowy.
- Oglądałem to na skrócie meczu, za trzecim razem powiedziałem sobie, że nie będę się nad sobą znęcał. Bardzo żałuje, że nie udało mi się wtedy zamienić tej wrzutki na bramkę, bo to by nam bardzo pomogło w zgarnięciu kompletu punktów.
Dlaczego tego meczu nie wygraliście?
- Przez brak wykończenia stuprecentowych sytuacji, a tych mieliśmy trzy. Czwarta to uderzenia Shuna (Shibata - red.), na powtórkach teraz widać, że był gol, ale podczas meczu bez varu nie było to oczywiste. Sędzia też człowiek i popełnia błędy, my też popełnialiśmy te błędy, a na koniec rywal mógł strzelić gola i wygrać to spotkanie. Z przebiegu meczu mogło być 5:3 dla nas i nikt nie miałby pretensji, szkoda, że tak się nie skończyło, bo byśmy mieli trzy punkty, a tak mamy tylko jeden.
Cztery punkty na pierwsze cztery spotkania to słaby dorobek punktowy. Nie tak to sobie wszyscy wyobrażaliśmy.
- Na pewno nie. Analizowaliśmy te spotkania, które powinniśmy wygrać, bo zarówno z Polonią Warszawa jak i z Garbarnią Kraków jako pierwsi wychodziliśmy na prowadzenie. Z Elblągiem też mieliśmy sytuacje, żeby mecz wygrać, w Polkowicach też powinniśmy wygrać. Tych punktów powinno być więcej, nie ukrywamy, że nie jesteśmy z tego dorobku zadowoleni. Mam nadzieję, że teraz przełożymy nasze sytuacje na bramki i będziemy mogli cieszyć się z pierwszego zwycięstwa w nowym roku.
Jakiego spotkania możemy się spodziewać z Motorem Lublin?
- Bardzo ciężkiego meczu. Znam moc rywala, będziemy jeszcze ich analizować mocniej (rozmawialiśmy w środę wieczorem - red.) i będziemy starali się mocne strony Motoru zniwelować i słabe strony wykorzystać. To będzie bardzo ciężkie spotkanie, ale mamy nadzieję, że zagramy dobre zawody.
Spotkają się sąsiedzi w tabeli, ale to goście są w tym momencie na fali wznoszącej.
- Podchodzimy do rywala z szacunkiem, ale pewni siebie. Będziemy chcieli przerwać serię zwycięstw rywala, kontynuować serię bez porażki i zacząć nową serię zwycięstw w II lidze.
Wygrana w takim spotkaniu poprawiła by nam wszystkim humory, zgodzisz się z tym stwierdzeniem?
- Te remisy siedzą nam w głowie, więc zwycięstwo jest nam potrzebne. Rywal mocny, ale nie nie do przejścia i mam nadzieję, że wygramy i będzie to taki moment, że pójdziemy w górę. Udowodnimy, że jesteśmy mocną ekipą w tej lidze. Jak wygrywać to z takimi rywalami jak Motor Lublin.