Nareszcie mogliśmy cieszyć się z wygranej w tym roku. Zaryzykuję stwierdzenie, że jak po długim poście przed zbliżająca się wielkimi krokami Wielkanocą, te trzy punkty zasmakowały mi wyjątkowo.
Sam mecz bardzo fajny, chociaż mogło się wydawać, że zepchnięty do obrony od pierwszej minuty Stomil jest skazany na pożarcie przez rozpędzony Motor. Plan był jednak jasny, dać się wyszumieć gościom ile wlezie, mądrze się bronić i czekać na moment do ataku. Po dwudziestu minutach nagle obraz gry się zmienił i olsztynianie przycisnęli. Strzały Wójcika i Caetano najpierw nie znalazły drogi do bramki Budziłka, ale juz szybki atak roprowadzony przez Krawczuna i finalnie przez niego wykończony już tak. Świetny w tym meczu Wójcik dogrywał, Krawczun zamknął z dziurą dla bramkarza przyjezdnych i prowadzenie. Szkoda, że Wójcikowi nie wszedł ten strzał z dystansu, bardzo ładnie Filip uderzył. Emocji nie brakowało do samego końca, czego dowodem były czerwone kartki dla asystenta Goncalo Feio i Zbyszka Małkowskiego. Przytomne zachowanie Kośmickiego w polu karnym po stałym fragmencie gry dało upragnione trzy punkty. Oczywiście drżałem w ostatnich minutach o wynik, ale udało się i trzy punkty zostały w Olsztynie.
Początek rundy wiosennej zatem w wykonaniu Stomilu nie jest taki najgorszy, passa 10 meczów bez porażki na pewno robi wrażenie, jednak niedosyt pozostaje. O ile przyjmuje z pokorą remisy z Polonią Warszawa i regionalną rywalką z miasta specjalnego płynu północy, o tyle podział punktów z Garbarnią i Górnikiem to ewidentna strata na własne życzenie. Podsumowując, źle nie jest, mogło być dużo lepiej.
Warto chyba zapisać sobie w notatniku, terminarzu czy kalendarzu terminy wykraczające poza terminarz kolejek ligowych, bo wiele wskazuje na to, że emocje nie opadną po ostatniej serii gier. Być może zmienią kierunek, może nie, droga ku temu jeszcze daleka, ale na pewno ciekawa i mimo wszystko trzeba uważnie się przyglądać poczynaniom Dumy Warmii, a podstawy do optymizmu od jakiegoś czasu są wyraźne, co by nie pisać, z czego nie śmieszkować i z kogo nie szydzić. Nie zapominajmy także, że to jest piłka, jak ładnie podsumował Feio na konferencji, brutalna i wszystko się może zdarzyć. Tak swoją droga, to Portugalczyk lubiący bawić się kuwetami na dokumenty bardzo dobrze mówi po polsku, często nawet nie było słychać charakterystycznego, południowego zaśpiewu w wypowiedziach, a doskonale wiemy, że “polska język, trudny język”.
Wiem, że wałkowanie tematu stadionu pewnie wielu ma już po dziurki w nosie. Rozumiem to, chociaż cały czas nie zmieniam zdania, że to zbrodnia w wykonaniu magistratu naszego wojewódzkiego miasta Olsztyn. Tym razem jednak nie chodzi mi nawet o brak jakiegoś akceptowalnego poziomu naszego obiektu, przystającego do mieniącego się miastem nowoczesnym na miarę XXI wieku, w wyobrażeniach włodarzy miłościwie nam panujących, czerpiących wzorce swoich wyobrażeń z takich tuzów samorządowej władzy miejskiej jak choćby miasto stołeczne, a o zapewnienie takich minimalnych warunków, na sypiącej się powoli ruinie, by nie zaprzątały one głowy podczas meczów. Broń Boże nie mam tu pretensji do OSiR-u, który swoją robotę zrobił dobrze przed tym meczem, wykonał solidnie i murawa, mimo jeszcze niezbyt sprzyjających warunków atmosferycznych, wyglądała o niebo lepiej niż na niejednym, nowoczesnym stadionie Ekstraklasy. Czego się zatem czepiam? Zaniedbań w urzędzie miasta, które doprowadziły do tego, że podczas meczu, mimo zadaszenia, kapie, nie, leje się na głowę. Pal licho ja, moja łysa głowa i ubrania, przeżyłbym, ale mój sterany życiem laptop raczej nie zniósłby kąpieli. Gdyby nie uprzejma pomoc kolegi we włoskiej kurtce, który cierpliwie przez prawie całe spotkanie trzymał nade mną rozpięty parasol, to pewnie teraz felietonu nie miałbym na czym napisać. Wstyd, którego nikt w mieście przecież nie odczuwa, na całą Polskę. Kolejny i nie ostatni.
Ponarzekałem, ale nie do końca, pochwaliłem, ale nie wszystkich, więc czas chyba już, wzorem drużyny, zacząć myśleć o meczu z KKS-em Kalisz. Mam nadzieje, że znów byliśmy świadkami przełamania, na miarę niezapomnianego meczu z Hutnikiem Kraków i teraz, przez kilka najbliższych kolejek, będziemy się tylko cieszyć z poczynań Biało-Niebieskich. Bo jeśli cieszą się piłkarze, cieszy się sztab i cieszą się kibice, to czegóż więcej do szczęścia potrzeba?
SPW!