Piotr Jacek prowadził Stomil Olsztyn już w trzech spotkaniach. Jak ocenia swój rezultat punktowy? Jakiego spotkania spodziewa się we wtorek? Gdzie woli zagrać ze Skrą Częstochowa? M.in. na te pytania odpowiada olsztyński szkoleniowiec. Zapraszamy do rozmowy!
Za nami 3 spotkania Stomilu pod wodzą Piotra Jacka. Bilans to 1 zwycięstwo, 1 remis i 1 porażka. To dobry rezultat czy jednak rozczarowanie? W Rzeszowie można było przecież wygrać.
- Bierzemy to co jest, nie ma rozczarowania. Miałem świadomość, że mecz z Resovią będzie bardzo ciężkim spotkaniem. Rzadko się zdarza, że jadę na wyjazd po punkt, ale w tym momencie ten punkt był dla mnie bardzo ważny. Oglądając analizę drużyny przeciwnej, widziałem, gdzie są groźni i jak stwarzają sytuację. Po meczu z Odrą Opole musieliśmy pewne sprawy naprawić, żeby w tym konkretnym meczu w Rzeszowie zapunktować. To nam się udało. Z perspektywy kibica, każdy się zastanawia jak można stracić bramkę dosłownie w końcówce. Był plan na rozporządzanie ludźmi w danych meczach. Nie ukrywam - może to się wydawać śmieszne - najbardziej liczyłem na punkty z Miedzią. Ustawiając piłkarzy w kolejnych spotkaniach, taką kulminacją dla mnie był mecz w Legnicy, na który się nastawiłem, że tam zdobędziemy 3 punkty i tak się stało.
W tych spotkaniach było sporo rotacji w składzie. Taki był plan na to wszystko, a nie chęć sprawdzenia każdego piłkarza w tym czasie?
- Tak się złożyło, że te mecze były w krótkim odstępie czasu. Miałem świadomość, że każdego zobaczę w określonym czasie, ale był na to określony plan. Na bazie doświadczeń wiem jak reagują starsi zawodnicy na podróże, trening, mecz. Człowiek się tego uczy i taki plan mieliśmy biorąc pod uwagę aspekty motoryczne. W meczu z Miedzią już było mniej zmian, niż to miało miejsce w meczu z Resovią.
I jedna zmiana była wymuszona, bo poważnego urazu doznał Tomasz Tymosiak.
- Na pewno by nam się przydał w tym meczu. Jak przychodziłem do Stomilu to zdarzyła się sytuacja, że zmarł ktoś z rodziny i “Tymka” nie było na treningach. Po meczu z Resovią widziałem, że mam zawodnika, który ten środek fajnie by nam zakleił. Doznał niestety urazu i trzeba było wstawić innego zawodnika.
Z obecnej kadry Stomilu wcześniej współpracował trener z 7 zawodnikami. To przeważyło nad tym, że zdecydował się na przyjście do naszego klubu?
- Tutaj jest I liga, to mój awans sportowy. Będąc w Ostródzie myślałem o tym, że po dobrej jesieni, kolejnym etapem będzie pójście ligę wyżej. Słyszałem o swoim zainteresowaniu przez Stomil i inny klub I ligi. Fajnie jest zdobywać kolejne “levele”. Tutaj jest zespół z fajną i dobrą historią, sportową jak i kibicowską. Dla każdego z trenerów z niższych lig przyjście tutaj to awans sportowy.
Dlaczego zatem latem nie trafił pan do Stomilu?
- W krótkim odstępie czasu miałem rozmowę z dwoma przedstawicielami pierwszoligowych klubów. Pomyślałem sobie, że fajnie, bo dobry wynik z Sokołem spowodował, że zainteresowały się mną dwa kluby z I ligi. Dokonano jednak innych wyborów.
W pierwszym z wywiadów po przyjściu do MKS-u Kluczbork trener powiedział, że lubi wyzwania. Teraz może powiedzieć tak samo?
- Absolutnie tak! Utrzymać zespół to jest duże wyzwanie. Musi się zbiec tak wiele rzeczy, aczkolwiek jak ze swoim optymizmem i wiarą powiedziałem: jasne idę i zrobię to. Tak samo przyjmując propozycję z Kluczborka, oczywiście to była różnica w poziomach lig. Jako zawodnik bardzo lubiłem jak jest ciężko, kiedy musiałem walczyć o wyjściową jedenastkę, to mnie nakręcało. Teraz jest podobnie jak jestem trenerem. Lubię trudne sytuacje, bo jestem pewnie zadaniowcem i mam olbrzymią satysfakcję jak uda się to zrealizować.
I tym optymizmem zaraża pan pewnie w szatni?
- Tak.
Taka była potrzeba chwili, bo zespół był w opłakanym stanie po dwóch domowych porażkach, czy tak zawsze pan robił, w innych zespołach także?
- Wynika to z mojej natury. Lubię ludzi, lubię z nimi funkcjonować, lubię rozwiązywać pewne sytuacje. Padł wybór na moją osobę, bo ja patrzę do przodu, nie rozpatruje tego co się wydarzyło wcześniej. Przód, przód, przód! Nie ma rzeczy niemożliwych i do nierozwiązania. To efekt mojego życiowego optymizmu.
Piłkarze powtarzali zawsze, że atmosfera jest bardzo dobra, ale słabe wyniki musiały ich ruszyć.
- Na pewno odbija się na zawodnikach to jak trybuny wyrażają swoje niezadowolenie ze słabych wyników. Żaden zawodnik nie przechodzi obok tego obojętnie. Drużyna skorzystała na przerwie na kadrę. Chłopaki dostali trochę więcej wolnego od poprzedniego trenera (Adrian Stawski - red.). Taki reset, wyjazd z Olsztyna, skupienie się na rodzinie, to też jest fajny czynnik, daje świeżość. Jak nie idzie, to się czeka na kolejne spotkanie, ale w tym przypadku fajnie się zbiegło z przerwą. To pozwoliło chłopakom odetchnąć, nabrać świeżości i to był nowy start. Do tego jak przychodzi nowy trener to generuje we wszystkich podwójną koncentrację.
I wszyscy startowali z tego samego pułapu, a niektórzy dostali nową szansę, jak np. Maciej Spychała. Więcej grać zaczął także po powrociu po urazie Rafał Remisz.
- Wszyscy mieli czystą kartę, znałem oczywiście kilku chłopaków. Z tymi, z którymi nie współpracowałem, to zasięgnąłem wiedzy od trenerów z którymi oni pracowali. Wiedzy miałem bardzo dużo. Rolą trenera jest to żeby każdy czuł się potrzebny. Większość zawodników już zagrała, bo swojej szansy nie dostali jeszcze Dominik Urban i młody Jakub Banul. Jeśli ktoś ciężko pracuje, bez względu na to czy trener go widzi czy nie, to prędzej czy później jego praca zostanie nagrodzona. Tak do tego podchodzę i tak przeważnie jest.
Nie zagrał jeszcze Guttiner (dopiero niedawno dostał pozwolenie na pracę). Jak on się prezentuje w treningu?
- Guti faktycznie nie miał papierów, ale przed meczem z Miedzią dostaliśmy informacje, że może grać. Rozmawiałem z nim i powiedziałem, że to jeszcze nie jest ten mecz i zobaczymy jak będzie w kolejnym. Ma finalizację, fajnie potrafi strzelić lewą nogą. Mniemam, że raczej jest zawodnikiem, który króluje w polu karnym, bo jego skuteczność i finalizacja jest na wysokim poziomie. Muszę go sprawdzić w innych sektorach boiska.
Jak przychodził do Stomilu to mówiło się, że ma być zmiennikiem dla Łukasza Monety?
- Niewykluczone, ale Łukasz gra na boku, a Guttinera bym widział wyżej. Szybko umie się obrócić z piłką i zdobyć bramkę. Rozmawiałem ze wszystkimi piłkarzami, z obcokrajowcami także. Wytłumaczyłam mu tę całą sytuację. Jest bardzo szczęśliwy, że jest tutaj, że jego rodzina jest bezpieczna (żona pochodzi z Ukrainy - red.). Czeka cierpliwie, zasuwa, ma bardzo pozytywne podejście, takie bliskie mojemu. Ja lubię jak ktoś jest pozytywny i nie obraża się.
Największy problem kadrowy pańskiej drużyny to brak klasycznego napastnika? Teraz Patryk Mikita gra u pana na innej pozycji. Więcej go na skrzydłach i jest bardziej mobilny.
- Nie szukam problemów. Jeden zawodnik potrafi zagrać na trzech pozycjach, szukamy optymalnego rozwiązania. Uzupełniają się, strzelają bramki, z tego się cieszę.
Jako piłkarz współpracował pan wieloma trenerami. M.in. w Lechu Poznań z Czesławem Michniewiczem, w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki z Januszem Wójcikiem, a potem Miedzi jako asystent z Bogusławem Baniakiem. Od każdego się czegoś nauczył i teraz wykorzystuje w swojej pracy?
- Jako zawodnik pamiętam, że sporządzałem notatki jak pracowaliśmy. Nawet jak grałem w IV lidze to zaznaczałem sobie pewne sprawy. W Grecji miałem 3 czy 4 trenerów przez rok, to też spisywałem jak prowadzili zajęcia. Uczymy się każdego dnia. Nie każdy piłkarz ma taki zmysł, że grając, trenująć myśli już jako trener. Jedni przychodzą i robią swoje. Być może te formacje z tyłu, obrońcy, środkowi pomocnicy, gdy widzimy więcej, musimy być odpowiedzialni za zawodników ofensywnych, to jest dobry start, żeby pójść w trenerkę. Więcej widzimy, więcej analizujemy, mamy swoje przemyślenia. Od każdego trenera, z którym pracowałem, a miałem fajnych trenerów, bo jak pan wspomniał to miałem obecnego trenera reprezentacji Polski, w Amice Wronki prowadził mnie Maciej Skorża, a asystentem był Waldemar Fornalik. To był każdy mały kamyczek do mojego warsztatu trenerskiego. Dużo spraw pamiętam o których mówili nam trenerzy. Drugi etap to już praca jako trener. W Miedzi z Banikiem, czy ze wszystkimi trenerami w Legnicy, bo tam byłem najdłużej, przez 4 lata. Dzieliśmy gabinet z trenerami, więc codziennie był kontakt. To było pole do nauki, kwestia tego co ja wyciągnę z tego. Sporo nauczyłem się od trenerów w Akademii Lecha. Marek Śledź nauczył mnie planowania i organizacji. Po każdym klubie jesteśmy bogatsi o doświadczenia, ale nie tylko te piłkarskie, ale też współdziałanie z ludźmi, od pracowników technicznych na stadionie po prezesów. Jesteśmy lepsi o każdy kolejny klub, bo w każdym napotykamy inną sytuację.
I trener Waldemar Fornalik wystawił pozytywną ocenę Mariuszowi Narelowi (współpracowali razem w Piaście Gliwice) i dlatego włączył go pan do sztabu szkoleniowego?
- Akurat nie, bo z trenerem Fornalikiem nie mam kontaktu, chyba tylko raz gdzieś się spotkaliśmy. Jeżeli chodzi o naszego analityka, to osoba blisko mi trenerska, z którym często wymieniam poglądy, Patryk Czubak obecnie trener Widzewa II Łódź, współpracował z panem Narelem w Gliwicach. Poszły dobre rekomendacje i to się potwierdza.
Przyglądając się pańskiej piłkarskiej karierze szukałem wątków stomilowskich. I tak w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki grał pan z Aidasem Preiksaitisem, jednym z najlepszych obcokrajowców jaki grał w Stomilu. Jak go pan wspomina?
- Bardzo pozytywnie, ale obecnie nie mam z nim kontaktu. W Świcie mieliśmy świetną grupę, pamiętam jak się rodziły dzieci, to się nawzajem zapraszaliśmy. Aidasa bardzo miło wspominam, fajny człowiek, miał charakterystyczne kręcone włosy.
Przejdźmy już do wtorkowego spotkania z GKS-em Katowice. Jak to się stało, że udało się zorganizować trening przy sztucznym oświetleniu.
- Wszędzie gdzie byłem to prosiłem o pewne rzeczy, tutaj też i się udało. Najważniejsze dla mnie było to, żeby zawodnicy zafunkcjonowali w trybie meczowym o 20:30. To inna pora wstawania, więcej czasu z rodziną. Chodzi głównie o to, żeby ich organizm był gotowy do funkcjonowania o tej porze, bo jak ktoś się prowadzi profesjonalnie, to o 21 jest już w pieleszach, a tutaj będzie musiał się wnieść na swoje wyżyny wysiłku fizycznego. To było głównie moim celem.
Świąt praktycznie nie będziecie mieli. Jak będą wyglądały ostatnie dni mikrocyklu?
- Sobota to dzień wolny. Niedziela zaraz po śniadaniu wielkanocnym trening i podobnie w poniedziałek.
Będzie obowiązkowe stawania na wagę w niedzielę i poniedziałek? (śmiech - red.)
- Nie (śmiech - red.). Chłopcy są profesjonalni, o to się w ogólnie nie martwię.
Stomil słabiej gra na własnym stadionie w porównaniu z wyjazdami. Dlaczego? Rozmawiał trener o tym ze swoimi zawodnikami?
- Tak, jak przyszedłem. Odbyłem wiele rozmów, tylko wtedy chciałem poznać psychikę chłopaków. Po rozmowach byłem pozytywnie nastawiony. Po meczu z Odrą Opole wszystkie demony pozostały za nami. Nie patrzę w tył, tylko do przodu. Mecz był dynamiczny, straciliśmy bramki po stałych fragmentach gry, nie wszystko udało się zrobić. Było zaangażowanie, w dziesiątkę gonimy i strzelamy bramkę, to jest pozytyw. Nie ma mowy o żadnym stresie.
To ze Skrą Częstochowa wolicie zagrać u siebie? Niby mecz ma się odbyć w Bełchatowie, ale jest opcja rozegrania go w Olsztynie jak się władze ligi zgodzą.
- Póki co skupiam się na meczu z GKS-em Katowice, ten mecz jest dla nas najważniejszy. Jeżeli chodzi o mecz ze Skrą to lepiej zagrać w Olsztynie, bo wtedy nie trzeba jechać na wyjazd. I pod tym względem lepiej jest zagrać u nas. Nie widziałem żadnych złych symptomów w meczu z Odrą u siebie, więc zakładam, że teraz będzie dobrze. Grając u siebie można uniknąć podróży.
Czyli nic nie stoi na przeszkodzie, żeby u siebie wygrać z GKS-em Katowice? Tylko zwycięstwa przybliżają Stomil do utrzymania.
- To będzie trudne spotkanie. Może być jeszcze trudniej niż z Miedzią. GKS wie, że przy naszym zwycięstwie zbliżamy się do nich i sytuacja może być odmienna. Po tych trzech spotkaniach, które razem odbyliśmy, po tym jak trenujemy, to mimo że będzie ciężko, to wiem, że sobie poradzimy.
Jak sytuacja kadrowa przed meczem?
- Wiemy, że wypadł wspomniany "Tymek". Problemy z kolanem ma Merveille Fundambu. Jest jedna diagnoza, czekamy na drugą, żeby mieć stuprocentową pewność, że nie jest to nic poważnego. Dlatego póki co pracuje z fizjoterapeutami.