Do Jastrzębia nie pojechaliśmy, ale Puław już nie odpuściliśmy. Przedstawiamy wam naszą relację z serii "(S)ubiektywnie".
DROGA
Z racji tego, że nasz etatowy kierowca się rozchorował (zdrowia chłopie!), to na mecz do Puław wybraliśmy się w inny sposób. Najpierw do Warszawy Wschodniej dojechaliśmy pociągiem, gdzie nawet był Wars, bo nie we wszystkich pociągach dalekobieżnych są takie rarytasy. Żeby dostać się do Warszawy Gdańskiej musieliśmy skorzystać z metra (i tak pierwszy raz na Stomil jechaliśmy właśnie tym środkiem lokomocji). Tam już czekaliśmy na bezpośredni pociąg do Puław Miasto. Stamtąd na stadion to spacerkiem 10 minutek. Dlatego byliśmy spokojnie przed czasem. Po meczu już z samej Warszawy musieliśmy wracać autokarem rejsowym w kolorze zielonym.
STADION
O tym stadionie pisaliśmy już rok temu, gdy byliśmy pierwszy raz w Puławach. Od tamtego czasu nic się nie zmieniło. Obiekt skrojony na potrzeby takiego klubu jak Wisła. Większego tam nie potrzeba, a i tak dużo było miejsc wolnych, bo na II-ligową łupankę nie wybrało się nawet tysiąc widzów. Tego dnia większą popularnością cieszył się odkryty basen zlokalizowany obok stadionu.
WARUNKI PRACY
Podobnie jak rok temu musieliśmy czekać na wydanie akredytacji. Żeby dobrze zacząć pracę przy meczu staramy się być godzinę na obiekcie, ale na wejściówki trzeba było trochę poczekać. Na szczęście nikt nie robił problemów i mogliśmy czekać już na terenie stadionu i w międzyczasie rozmawiać i dyskutować co się może wydarzyć w meczu. Jak już weszliśmy, to czekały na nas składy z tego spotkania. Trybuna prasowa w Puławach przestronna, wygodne krzesełka, oddzielne pulpity na sprzęt. W niedzielę największą przeszkodą w pracy było… słońce, które cały czas świeciło nam w oczy. Po samym stadionie można było się elegancko przemieszać, nikt nie robił przeszkód w żadnej sytuacji. Konferencja w salce obok trybuny prasowej, trenerzy wypowiadali się pojedynczo. Nie trzeba było zbytnio długo czekać, udało się wysłuchać szkoleniowców i spokojnie wrócić na pociąg.
OPIS MECZU
Mecz nie był wielkim widowiskiem, szczególnie dlatego, że odbywał się w 30-stopniowym upale, na praktycznie całkowicie nasłonecznionej murawie. Miało to wpływ na tempo rozgrywania akcji, chociaż dynamicznym zagrań i składanych akcji mogliśmy parę zaobserwować. Pierwsza połowa dość wyrównana, z lekką optyczną przewagą Stomilu, z której jednak nic nie wynikało. Strata bramki w sytuacji, gdy nic jej nie zapowiadało, z lekka zdeprymowała podopiecznych Patryka Czubaka, jednak do końca pierwszej części gry starali się wyrównać. Miłosz Garstkiewicz też nie miał tu szczęścia, bo piłkę miał na rękawicach, odbiła się ona od poprzeczki i wpadła do bramki. Niemoc strzelecka jednak nadal trwa i w sytuacjach dogodnych, olsztynianie nie potrafili oddać celnego uderzenia.
Druga odsłona gry, to poza pierwszymi i ostatnimi 5 minutami, całkowita dominacja Dumy Warmii. Dobre zmiany w przerwie rozruszały Stomil jeszcze bardziej. Z dobrej strony zaprezentował się od pierwszej minuty Łukasz Szramowski, a także wprowadzeni po przerwie Daniel Pietraszkiewicz i Radosław Tuleja. Napędzali ataki Biało-Niebieskich i tworzyli kolegom dogodne sytuacje. Tomasz Bała mógł być bohaterem spotkania, miał co najmniej trzy okazje, by pokonać Mielcarza, jednak indolencja strzelecka to demon powracający z początku ubiegłego sezonu. Kontuzja Garstkiewicza dość niefortunna, mamy nadzieję, że finalnie nie będzie to nic poważnego, choć wyglądało to dość groźnie. Łukasz Jakubowski zadebiutował w drugiej lidze, przy bramce raczej nie miał szans.
Końcowy wynik nie odzwierciedla przebiegu meczu, bo było to pierwsze w tym sezonie spotkanie, w którym taktycznie i piłkarsko jako zespół, Stomil był lepszy od rywala i powinien to przełożyć na zdobycie trzech punktów. Niestety szwankuje ostatnia decyzja, ułożenie nogi, głowy czy ciała, by groźną sytuację zamienić na bramkę. Tym razem o niebo lepiej wyglądał środek pola, Bezpalec, który był ganiony przez włoskich ekspertów, wykonał jednak o wiele więcej czarnej roboty, niż we wszystkich poprzednich spotkaniach. Szramowski o wiele bardziej mobilny, brał ciężar gry i stałych fragmentów na siebie, co jednak finalnie nie przełożyło się na zdobycz bramkową. Dobre zachowanie w szesnastce Wisły w wykonaniu Huberta Sadowskiego, niewielka osłoda przegranej.
Podsumowując, nie było to najgorsze spotkanie Stomilu w tym sezonie, można zaryzykować twierdzenie, że najlepsze (mecz oceniał Kyniu - red.), ale cóż z tego. Zabrakło albo umiejętności, albo odrobiny szczęścia, albo chłodnej głowy. Albo wszystkiego na raz.
16.08.23 20:32 on007
Gdyby Stomil był, tak jak napisano, lepszy to by wygrał. Sorry, ale piłka nożna to sport w którym liczy się to co w sieci, a nie walory artystyczne i taktyczne. Oglądałem jedynie skróty, w których tej dominacji nie widać...
16.08.23 19:35 zorro
a jak nie strzelają to beamkarz nie ma szans na wpuszczenie babola
16.08.23 16:42 tomaso
Umiejętności. To kluczowe słowo w tej drużynie. Szczęście to czynnik, na który nie ma się wpływu, aczkolwiek jeśli oddasz 10 celnych strzałów, to mianem farta określamy, jeśli po jednym takim bramkarz rywala wpuści babola. Jak natomiast masz słabych graczy, to i fura szczęścia nie pomoże