Nie tak wyobrażał sobie początek pracy z OKS-em trener Zbigniew Kieżun. Chociaż gra jego podopiecznych była przyzwoita, mecze wygrywają drużyny, które potrafią umieścić piłkę w siatce. Mecz z Pelikanem obnażył braki olsztynian - przede wszystkim zawiodła skuteczność.
Już w drugiej minucie kolegów z drużyny musiał ratować Daniel Iwanowski, piąstkując na bok mierzony w okienko strzał. Kolejne minuty znów przyniosły groźne strzały zawodników gości, ale zwykle okazywały się niecelne. Gdy już olsztynianie wybudzili się z zimowego snu, zaczęli nękać Witolda Sabelę. Świetne pierwsze minuty rozgrywali dwaj nowi zawodnicy: Paweł Głowacki i Janusz Bucholc, raz po raz groźnie dośrodkowując z prawego skrzydła. Po jednej z takich wrzutek przed doskonałą szansą stanął Paweł Alancewicz, ale jego uderzenie głową z pięciu metrów okazało się niecelne. Drugą, jeszcze lepszą okazję zmarnował kapitan OKS-u Tomasz Aziewicz. Stoper olsztyńskiej jedenastki w zamieszaniu w polu karnym Pelikana wywalczył piłkę i z dziesięciu metrów huknął prawie jak z moździerza... niezwykle mocno, ale i jeszcze bardziej niecelnie. Na nic zdały się także rajdy trochę osamotnionego w pierwszej linii Łukasza Suchockiego, któremu koledzy z pomocy podawali trochę zbyt rzadko. Przed przerwą dwie stuprocentowe sytuacje zmarnował Bogdan Miłkowski. Najpierw w doskonałej sytuacji uderzył prosto w bramkarza, a gdy wydawało się, że dobitkę spokojnie można umieścić w siatce, na przeszkodzie stanął mu obrońca, który na linii bramkowej zablokował ledwo toczącą się futbolówkę.
Po pierwszej połowie kibice z niedowierzaniem patrzyli na poczynania swoich ulubieńców. W porównaniu z wiosną dostrzeć można było prostopadłe podania, ataki skrzydłami, w miarę pewną grę w obronie i przede wszystkim jakiś pomysł na grę. Druga część spotkania nieco sprowadziła na ziemię olsztyńskich fanów. OKS co prawda dalej atakował, ale gołym okiem widać było, że każda akcja sprawia mu trudność. Dobrych okazji nie wykorzystali Aziewicz i Miłkowski. Otworzyć wynik spotkania mógł też Paweł Głowacki, ale w sytuacji sam na sam z Sabelą nie zachował się jak rasowy snajper i uderzył prosto w bramkarza rywali. Gdyby dzisiaj szczęście sprzyjało olsztynianom, to na pewno nikt nie opuszczałby stadionu przy al. Piłsudskiego z opuszczoną głową. Kilkanaście minut przed końcem mocnym uderzeniem popisał się wprowadzony po przerwie Robert Tunkiewicz, ale trafił tylko w poprzeczkę. Takiego kopnięcia pozazdrościł mu najwyraźniej Maciej Szostek, który dwukrotnie próbował z dystansu zaskoczyć Sabelę, ale zaskoczył co najwyżej siebie (że potrafi tak niecelnie uderzyć). W 77. minucie nastąpił cios. Po dość kontrowersyjnie podyktowanym rzucie wolnym dla Pelikana tuż przy linii bocznej padła decydująca o losach meczu bramka. Dośrodkowanie w pole bramkowe przedłużył głową Kamil Szymura, a ta wpadła w okienko obok bezradnego Daniela Iwanowskiego. Do końca meczu mimo starań zawodników, nie udało się wyrównać. Trzy punkty jadą do Łowicza.
Frustrujące jest to, że to drugi mecz z rzędu u siebie bez zdobytej bramki, a trzeci - bez punktu. Zła passa z jesieni zostaje więc przedłużona. Nie licząc walkowera z Olimpią Elbląg, w ostatnich pięciu meczach zawodnicy OKS 1945 zdobyli zaledwie jeden punkt (bramki: 2-7). Liczymy na poprawę za tydzień w Wolbromiu.
Autor: kom
Pomeczowy komentarz:
Widać, że piłkarzami wreszcie ktoś się zajął. Na boisku nie ma chaosu, gra wygląda w miarę składnie, pomocnicy potrafią przytrzymać piłkę i celnie podać. I chociaż to OKS był drużyną lepszą, w piłce nożnej decydującą rolę odgrywają pojedyncze akcje. Ułamki sekund, jeden błąd, chwila zagapienia się i 90-minutowy wysiłek całej drużyny idzie na marne. Tak było i dzisiaj. Pod koniec meczu zgromadzeni kibice znów byli zmuszeni do oglądania farsy pod nazwą "Sędziowanie w II lidze". Kontrowersyjna decyzja sędziego o podyktowaniu rzutu wolnego, po którym padła bramka, to niestety nie jedyny błąd arbitra. W ostatnich dwudziestu minutach "obiektywny" pomylił się jeszcze przynajmniej pięciokrotnie na niekorzyść OKS-u. Najpierw przerwał akcję 3 na 1, by pokazać żółtą kartkę zawodnikowi gości, zamiast - zgodnie z duchem gry - odłożyć tę karę w czasie, by później dopatrzyć się zagrania ręką Suchockiego z odległości 70 metrów i pokazać mu jeszcze żółtą kartkę. Po raz kolejny olsztynianie musieli stawić czoła rywalom, ale i także niezrozumiałym decyzjom sędziego. Może warto się zastanowić, dlaczego kibice po meczach czują się oszukani, arbitrzy i przedstawiciele PZPN-u muszą słuchać niewybrednych uwag zarówno o sobie, jak i o instytucji, dla której pracują? Na razie twardogłowy beton zdaje się nie dostrzegać problemu, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego ogólnopolskim hymnem kibiców jest "przyśpiewka o miłości do PZPN-u" i dlaczego kibice śpiewają ją niemal na każdym meczu, a podczas spotkań reprezentacji - tuż po Mazurku Dąbrowskiego.
Autor: kom
Wypowiedzi pomeczowe:
Piotr Stach (trener Pelikana): Cieszą trzy punkty. Olsztyn to bardzo ciężki teren. Duże słowa uznania dla chłopaków, dla Witka Sabeli, który wybronił ten mecz. Tak na gorąco to by było tyle.
Zbigniew Kieżun (trener OKS 1945): Fatalnie rozpoczęliśmy tę rundę na własnym boisku. Rywal na pewno nie był poza naszym zasięgiem. Żal sytuacji, których nie wykorzystaliśmy, przede wszystkim Pawła Głowackiego i Pawła Podhorodeckiego. Nie miałbym pretensji, bo padło pytanie, czy na własne życzenie przegraliśmy, czy podaliśmy rękę rywalowi... Nie, absolutnie nie! Wiedzieliśmy, że rywal jest dobry, jeżeli chodzi o stałe fragmenty gry. Szukali ich i dostali jeden rzut rożny boczny. To jest tak jak siekiera obustronna - groźne dla obu stron. Zrobili to perfekcyjnie i to wykorzystali. Gratuluję wygranej rywalom. My będziemy szukali punktów na wyjeździe, bo zespół stać na to, by te mecze wygrywać.
Pelikan też grał sparingi z mocnymi zespołami i też zremisowali z Wisłą - tak jak my. Rywal był poukładany, mocny, ale dzisiaj nie było Daniela Michałowskiego, który się przysposabiał do gry w środku pola przez półtora miesiąca. "Alan" (Paweł Alancewicz - red.) musi popracować nad tym. Wiem, że to było mocne ogniwo tego zespołu, ale on potrzebuje teraz trochę czasu. Podhorodecki wkłada sporo serca w grę, ale gdyby zachował spokój, to zdobylibyśmy jeden punkt. Zespół siedzi teraz zmartwiony, a musi mieć mentalność zwycięzcy.
Daniel Iwanowski (bramkarz OKS 1945): W szatni byłem niesamowicie zdenerwowany. Znowu mamy pięć stuprocentowych sytuacji i nic nie wpada. Wiedzieliśmy, że Pelikan będzie liczył tylko na stały fragment gry. Niestety, po jednym rzucie wolnym - niesłusznie podyktowanym, bo nie było faulu - piłka po rykoszecie wpadła do mojej bramki. Teraz musimy popracować nad skutecznością i przywieźć jakieś punkty z Wolbromia. Przypomina mi się sytuacja z tamtego roku: porażka na inaugurację, potem wyjazd do Wolbromia i pięć kolejnych zwycięstw. Daj Boże, żeby teraz też tak było.