Chyba nie tak każdy, kto przyszedł w sobotnie popołudnie na olsztyński stadion, wyobrażał sobie potyczkę OKS-u ze Zniczem Pruszków. Obie drużyny zawiodły swoich kibiców, praktycznie nie stwarzając dobrych okazji przez cały mecz. Szkoda, że rozgrywano to spotkanie tak późno, bo optymalną porą byłaby tuż przed pójściem spać.
Skończyło się 0:0 i o samym meczu niewiele można by napisać. W pierwszej połowie bardzo dobrze grał Jakub Kowalski, który robił sporo zamieszania pod bramką gości. Po jego wrzutce ładnie z woleja uderzył Krzysztof Filipek, ale piłka poleciała obok słupka. Znicz odpowiedział jedną dobrą akcją wypracowaną przez... obronę OKS-u. Paweł Tomczyk w świetnej sytuacji uderzył tak, jakby chciał, a nie mógł. Niech pluje sobie w brodę, bo powinno być już ewidentnie 0:1.
Po przerwie najczęściej uderzał głową Paweł Baranowski po dośrodkowaniach z rzutów rożnych, jednak te uderzenia nie zmierzały w światło bramki. Na nic zdały się zmiany przeprowadzone przez Zbigniewa Kaczmarka. Zawodnicy, którzy mieli wnieść ożywienie do formacji ofensywnej, jeszcze bardziej ją uśpili. Ale OKS 1945 też kilka okazji sobie stworzył. Po wrzutce z prawej strony Baranowski wyskoczył najwyżej i uderzył celnie głową, lecz stojący cztery metry przed linią bramkową Eduardo postanowił uderzyć ją obok bramki. Kto wie, co stałoby się z tym strzałem, gdyż bramkarz Znicza Wojciech Małecki w ogóle nie wyglądał na zainteresowanego obroną tego strzału. Chwilę później przebojowo w pole karne z piłką wpadł Łukasz Suchocki i... chyba zabrakło mu sił, bo napastnik OKS-u się położył. Czyżby i jego uśpiło tempo tego spotkania? Tuż przed końcowym gwizdkiem stuprocentową sytuację zmarnował Bartłomiej Makowski, na szczęście dla gospodarzy pokazał, że jeszcze musi sporo trenować.
kom