Na pojedynek do Wolbromia jechaliśmy już inaczej nastawieni, zmieniona została także taktyka. Doskonale wiedzieliśmy, że teraz musimy wygrać - mówi kapitan drużyny Grzegorz Lech
SEBASTIAN WOŹNIAK: Za ubiegłotygodniowy, przegrany mecz ze Startem Otwock (1:2) spadło na was trochę krytyki.
GRZEGORZ LECH: O krytykę nie możemy mieć pretensji, bo była słuszna. Uważam, że poprzedni mecz należy traktować w kategorii „pierwsze koty za płoty". Uświadomił nam, że sparingi, które rozegraliśmy w zimowej przerwie, nie do końca przekładają się na ligowe pojedynki. Zeszliśmy też na ziemię, ponieważ wcześniej myśleliśmy, że w tak wzmocnionym składzie nie ma na nas mocnych. Na pojedynek do Wolbromia jechaliśmy już inaczej nastawieni, zmieniona została także taktyka. Doskonale wiedzieliśmy, że teraz musimy wygrać. Nie było to proste zadanie, bo Przebój nie przegrał ostatnich ośmiu spotkań z rzędu.
Ryszard Łukasik, szkoleniowiec OKS, dokonał wielu roszad w składzie.
Taktyka zespołu jest dostosowywana do poszczególnych przeciwników. Podczas spotkań na własnym boisku bardziej aktywni powinni być napastnicy, natomiast na wyjeździe ciężar gry przejmują obrońcy. W poprzednich meczach zdecydowanie za dużo traciliśmy bramek, co koniecznie trzeba zmienić.
W Wolbromiu nie straciliście gola, ale sami strzeliście tylko jednego.
To prawda, ale mieliśmy zdecydowanie więcej groźnych sytuacji. Paweł Alancewicz strzelił nawet bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego, choć sędzia jej nie uznał. Zresztą jego decyzja - według nas - była nieprawidłowa. Muszę jednak przyznać, że rywale także gościli na naszym polu karnym. Mieliśmy trochę szczęścia, którego zabrakło nam tydzień wcześniej w Olsztynie. Co do samego pojedynku w Wolbromiu, to spotkaliśmy się z głosami, że stał na słabym poziomie. Z tymi opiniami osobiście się nie zgodzę, bo zostawiliśmy tam sporo zdrowia. Zarówno ja, jak i Łukasz Suchocki, mimo że graliśmy w ataku, mieliśmy także wiele zadań defensywnych. W naszych poczynaniach nie było widać chaosu, jak miało to miejsce w ubiegłą sobotę. Stanowiliśmy drużynę, a nie jedynie zlepek zawodników.
Według niektórych obserwatorów, arbiter mylił się w niektórych decyzjach...
Wspominałem już o rzucie wolnym wykonywanym przez „Alana" [Pawła Alancewicza - red.]. W drugiej części pojedynku - według nas - arbiter sędziował trochę „po gospodarsku". Odgwizdywał nawet najmniejsze starcia, najczęściej te pod naszym polem karnym. W końcówce zrobiło się trochę nerwowo, ale to my ostatecznie cieszyliśmy się z trzech punktów.
Z piłkarzem rozmawiał Sebastian Woźniak
Źródło: Gazeta Wyborcza