Piłkarze Stomilu Olsztyn kontynuują serię spotkań bez porażki w II lidze. Niestety tym razem nie udało się wygrać przed własną publicznością. Olsztyńscy piłkarze dwukrotnie prowadzili z Lechem II Poznań, ale i dwukrotnie dali sobie to prowadzenie odebrać.
Szymon Grabowski w tym spotkaniu zastosował znaną piłkarską prawidłowość, że zwycięskiego składu się nie zmienia. W sobotę na perfekcyjnie przygotowanej murawie stadionu przy al. Piłsudskiego 69a w podstawowej jedenastce wyszli ci sami zawodnicy, którzy wygrali 2:0 w Pruszkowie ze Zniczem.
Pierwsza połowa meczu zakończyła się zasłużonym prowadzeniem Stomilu, który skonstruował kilka ciekawych akcji, po których mógł strzelić więcej niż tylko jednego gola. Brakowało oczywiście jak zawsze skuteczności w polu karnym. Pierwszym piłkarzem, który mógł strzelić gola w tym meczu był Maciej Spychała, ale jego uderzenie instynktownie wybronił były bramkarz Stomilu - Krzysztof Bąkowski. Przy uderzeniu Bartosz Florka zapewne byłby bez szans, ale napastnik Stomilu nie potrafił trafić w światło bramki. Dobrą okazję miał także brazylijczyk Werick Caetano, ale tylko on sam wie dlaczego nie oddał strzału w kierunki bramki, a próbował technicznych sztuczek, które wzbudziły jedynie jęk na trybunach. Pięć minut przed końcem pierwszej połowy publiczność jednak miała się z czego cieszyć. Mateusz Maćkowiak ładnym uderzeniem z dziesiątego metra wyprowadził swój zespół na prowadzenie.
Po przerwie piłkarze Stomilu nie nastawili się tylko na bronienie korzystnego wyniku. Lech natomiast próbował odważnie przebijać się w nasze pole karne, ale obrona Stomilu dobrze funkcjonowała. Dopiero strzał z dystansu dał gościom pierwszą bramkę w tym meczu. Rezerwowy Filip Wilak zdecydował się na uderzenie z okolicy trzydziestego metra i pokonał Jakuba Mędrzyka. Piłka zanim trafiła do siatki to jeszcze zdążyła się odbić od słupka. Goście długo nie cieszyli się z remisu, bo Stomil szybko odpowiedział kolejnym trafieniem. W 70 minucie z lewej strony w pole karne wpadł Maćkowiak, zagrał na środek, a tam celnym uderzeniem popisał się Piotr Kurbiel, który chwilę wcześniej pojawił się na boisku. Niestety goście ponownie w tym meczu zdołali doprowadzić do wyrównania. Bramkę z rzut karnego strzelił Tomasz Cywka, po tym jak piłkę w pole karnym ręką zatrzymał Lukáš Kubáň. Z niegroźnie wyglądającej sytuacji Stomil stracił drugą bramkę i już nie zdołał strzelić trzeciej w tym meczu i spotkanie zakończyło się remisem 2:2.
- Obejrzeliśmy widowisko, które okraszone było dramaturgią, która sami sobie spowodowaliśmy - powiedział po meczu Szymon Grabowski, trener Stomilu Olsztyn. - Mamy duży niedosyt, że nie udało się dowieźć tych trzech punktów do końca. Szkoda, bo gdy u siebie dwa razy prowadzisz i nawet nie wykorzystujesz tych sytuacji, które masz w końcówce, to na pewno jest taki niesmak, jeśli chodzi o końcowy rezultat. Co do samego przebiegu spotkania, to myślę, że mecz był na tyle wyrównany, że mógł się rozstrzygnąć zarówno na jedną jak i na drugą korzyść, z tym, że tych sytuacji klarowniejszych, my mieliśmy więcej i szkoda, że nie zdołaliśmy zakończyć tego bramkami, bo wysoko podchodziliśmy, wysoko odbieraliśmy piłke i nawet w pierwszej połowie sprokurowaliśmy dwie sytuacje, w których wystarczyło pocelować lepiej, żeby bramkarza mocniej zatrudnić. Druga połowa - tu również otwierała się przed nami szansa w postaci odbiorów wysoko, ale też nie przełożyło się to na bramki. Trzeba szanować też rywala, bo zaprezentował się bardzo przyzwoicie, żeby nie powiedzieć, że dobrze. Tacy zawodnicy jak Ba Loua w tej lidze robią przewagę i było to widać przy operowaniu piłką przez rywala, pokazywaniu się na wolnym polu. Doceniamy klasę rywala, ale jednak mamy niesmak i trochę pretensję do siebie za końcówkę, na pewno szczególnie za nią.