Przed rozpoczęciem meczu przedstawiono młodych olsztyńskich piłkarzy, którzy na turnieju Catalunya Cup wygrali w swoich kategoriach wiekowych. Chwilę później minutą ciszy kibice wspomnieli tragicznie zmarłego przed dziesięcioma laty piłkarza Stomilu Jacka Płuciennika.
Już od pierwszego gwizdka widać było, że olsztynianie chcą wreszcie wygrać na własnym boisku w rozgrywkach II ligi. Do prawdziwej euforii doprowadził kibiców Paweł Łukasik, który uderzeniem z około dwudziestu trzech metrów posłał piłkę w długi róg bramki Wigier. OKS grał jak z nut, przeprowadzał składne akcje i mógł strzelić jeszcze kilka goli w pierwszej połowie, gdyby chociaż jedną ze stuprocentowych sytuacji wykorzystał Łukasz Suchocki. Za każdym razem obronną ręką z tych pojedynków wychodził bramkarz gości. Najbliżej zdobycia gola był chyba jednak Łukasik, który mógł podwyższyć na 2:0, jednakże piłka po jego strzale wylądowała na poprzeczce. W pierwszych 45 minutach Wigry również miały kilka okazji do zdobycia gola, jednak wynikały one raczej z niefrasobliwości olsztyńskich stoperów niż ze składnych akcji graczy z Suwałk.
W szatni piłkarze OKS-u chyba zastygli, bo po przerwie nie pokazali nic, co byłoby godne pochwały. Jedynie indywidualna akcja Łukasika zakończona strzałem mogłaby zapisać się na mały plusik. Kolejne dogodne okazje raz po raz marnował Suchocki, a z każdą minutą zawodnikom zaczęło brakować sił i przez kilka minut nasze pole karne wyglądało jak obrona Częstochowy. W 70. minucie spotkania napastnik Wigier otrzymał w polu karnym prostopadłą piłkę i widząc leżącego na placu boju Tomasza Aziewicza, przy biernej postawie defensorów zagrał zgodnie z zasadami fair play i... umieścił piłkę w bramce OKS-u. Do końcowego gwizdka przy piłce długo utrzymywał się Łukasik, ale na nic zdało się tak długie holowanie futbolówki.
W kolejnym spotkaniu kilka razy przed stratą bramki ratował olsztynian Daniel Iwanowski i raz Arkadiusz Koprucki, wybijając piłkę z pola bramkowego po wypuszczeniu dośrodkowania z rąk przez bramkarza olsztyńskiej jedenastki. W pierwszej połowie na placu gry oglądaliśmy naprawdę emocjonujące widowisko, w drugiej - podwórkową kopaninę. Po przerwie oba zespoły były katami piękna gry i robiły chyba wszystko, by kibice zeszli na zawał po ich kiepskich podaniach. Szkoda, że Suchocki już ponad 500 minut pozostaje bez zdobytej bramki, a rezerwowy Mateusz Różowicz nie jest w stanie nawet raz dojść do pozycji, z której mógłby oddać jakikolwiek strzał... Cieszy skuteczność "Pawlika", martwi postawa jego partnerów z linii ataku. Liczymy jednak, że w kolejnym spotkaniu u siebie olsztyńska ekipa zainkasuje wreszcie (!) trzy punkty...
Autor: kom